Napisaliśmy list, jak na transparentną, obywatelską, demokratyczną praktykę przystało: otwarty. Zmęczony artystycznym uwiądem, z nieskrywaną zazdrością zerkając na twórczy ferment w bielskim Teatrze Polskim list ten podpisałem, rzecz jasna imieniem i nazwiskiem. Wraz z kilkudziesięcioma innymi osobami - pisze Michał Centkowski w felietonie dla e-teatru.
Spodziewając się różnorakich reakcji, urzekły mnie początkowo najczęściej składane gratulacje. Otóż gratulowano mi przede wszystkim odwagi! Czynili to zaś głównie ci, którzy z powodów etycznie dwuznacznych, zapewniając o swym gorącym poparciu dla wspomnianej inicjatywy, jednocześnie bronili się zaciekle przed publicznym tegoż wsparcia wyrażeniem. Tymi słowy słodkimi, odwagę naszą sławiącymi niesiony, czułem się już co najmniej jak wódz pułku ułanów, szwoleżer z szablą przeciw działom armatnim szarżujący. Gdy jednak myśl ta nęcąca, o niezwykłym obywatelskim bohaterstwie, ustąpiła miejsca zdrowszej nieco refleksji, trzymając się metafory kawaleryjskiej, koń ugrzązł w błocie a zardzewiała szabelka odpadła od rękojeści. Pomyślałem sobie, jak to być może, że aktem niemal heroicznym, tak wielu nazywa publiczne wyrażenie troski o artystyczny poziom miejskiego teatru, w średniej wielkości mieście, w europejskim kraju, w wiek