Przed kilkoma laty, po błyskotliwym przedstawieniu dyplomowym (było to "Nasze miasto" Wildera) we wrocławskiej szkole teatralnej, w którym objawieniem była Jolanta Fraszyńska, nader udanie jej partnerował Adam Cywka, powiedziałem ich opiekunce i reżyserowi tego przedstawienia Teresie Sawickiej: "Mamy parę aktorów gotowych do podjęcia ról Romea i Julii". To się narzucało nie tylko mnie. I być może dlatego, w repertuarowe plany Teatru Polskiego, który zatrudnił młodych aktorów, wprowadzono ten dramat Szekspira, choć może ciut późno. Fraszyńska, pozostając zewnętrznie dziewczynką, dojrzewa aktorsko tak szybko, że kto wie, czy dzisiaj nie byłaby jej bliższa postać owładniętej zupełnie innymi namiętnościami Lady Makbet, aniżeli rola budzącej się kobiety, która po raz pierwszy pokochała i od miłości spłonęła. Nie znaczy to, że Fraszyńska nie może lub nie potrafi już zagrać Julii. Potrafi, i to dobrze, choć n
Tytuł oryginalny
Rozum drwi, a serce szlocha...
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Robotnicza nr 98