Wydarzeniem minionego teletygodnia był spektakl warszawskiego Teatru TV, który wystawił "ŚMIERĆ KOMIWOJAŻERA" Artura Millera w reżyserii Janusza Warmińskiego. Sztuka to wyborna pod każdym względem: daje wnikliwy portret małego, zaginionego człowieka a równocześnie - kilkoma pewnymi, mocnymi kreskami rysuje tło społeczne; ową bezlitosną dżunglę, gdzie nie ma miejsca dla słabych i znużonych. Rzecz jest ogromnie amerykańska, nigdzie bowiem, jak w tym kraju, nie ma tak morderczego pościgu za "sukcesem" czy też jego mirażem. Nigdzie też nie rodzi się tyle mitów na tym tle. Zalety dramaturgii Millera podniosła reżyseria. Warmiński nie poszedł na natrętną "rodzajowość", lekko tylko podkreślił pewne jej szczegóły koncentrując się na pogłębionych portretach bohaterów - zwłaszcza tytułowej postaci. Jej odtwórca, Władysław Krasnowiecki miał bardzo trudne zadanie, musiał bowiem grać "przeciwko sobie" przeciw swym warunkom zewnętrznym. Z
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Poznańska