Czy śmiech to w teatrze grzech? - zastanawia się w felietonie dla e-teatru Paweł Sztarbowski
Zmiażdżyły mnie ostatnio wieści z Wrocławia. Po premierze "Szajby" dość liczne grono specjalistów ze zgrozą stwierdziło, że to nic innego jak tutaj aż się boję przywołać tego słowa, bo nie wiem, czy w felietonie dla wortalu teatralnego takie rzeczy wymieniać wypada. Ale już dobrze, niech będzie. Otóż, najnowszą premierę Jana Klaty okrzyknięto farsą! No ale przecież słowo farsa nie występuje w przyrodzie samo. Zazwyczaj łączy się w pary z innymi wyszukanymi słowami, szczególnie przymiotnikami, takimi jak "tandetna", "marna", "banalna". No i nagle ów pierwszoligowy reżyser, świeżo po odebraniu nobliwej nagrody im. Swinarskiego i takie rzeczy wyprawia! Nie mogę i nie chcę się zajmować kwestią, czy "Szajba" istotnie jest farsą. Znając tylko tekst trochę w to wątpię, choć farsa na aktualne tematy polityczne byłaby z pewnością czymś ożywczym. Bardziej interesuje mnie nastawienie do rozrywki w teatrze tzw. mainsteamowym. Toż takiej afery