„Katyń. Teoria barw" Julii Holewińskiej w reż. Wojciecha Farugi oraz „Nic o nas bez nas” w reż. Daty Tavadze w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Sławomir Szczurek z Nowej Siły Krytycznej.
Historia – ta, która za nami i ta, której jesteśmy świadkami – niezmiennie budzi pokusę majstrowania przy niej. Zwykle przybiera kształt i formę ogólnie przyjętej wobec niej narracji. Z czasem podlega nacechowaniu. Poddawana zostaje subiektywnej narracji sukcesu lub nienawiści. Zakłamywana, przemilczana, potem zaś odkłamywana i tak w kółko. Poprawiana, brana w niewolę na czyjś użytek, oręż w różnych sprawach i wyciągana od czasu do czasu na doraźne potrzeby. Przedstawiana przez różne strony, może wywoływać poczucie słuchania nie o tej historii, którą dotąd znaliśmy.
Teatr Polski w Bydgoszczy w przedostatni lutowy weekend postanowił przyjrzeć się mechanizmom funkcjonowania różnych historii w czasie i przestrzeni pod hasłem „Oficerowie i robotnicy”. Pretekstem do tego uczynił swoje ostatnie premiery: „Katyń. Teoria barw” Julii Holewińskiej w reżyserii Wojciecha Farugi oraz „Nic o nas bez nas” Davita Gabunia w reżyserii Daty Tavadze.
Pierwsza z nich nawiązuje do historii oficerów, którzy zginęli w Katyniu. Holewińska przywołuje ją za sprawą osoby Józefa Czapskiego – artysty, malarza i majora Wojska Polskiego. Nie bez znaczenia pozostają także jego preferencje seksualne. Mechanizm odkłamywania katyńskiej historii rozciągnięty jest tutaj pomiędzy wyobrażeniami o męskich i silnych funkcjonariuszach w pięknych mundurach a reprezentowanymi przez nich prywatnymi opowieściami, prawdami, lękami i tęsknotami, których byli uosobieniem. Z roztaczanych historycznych przekazów w „Katyniu. Teorii barw” zostały jednie piękne liliowe mundury. Pod nimi zaś ukryci nie tylko mężczyźni, ale i kobiety (Katarzyna Pawłowska w roli Janiny Lewandowskiej – polskiej pilotki lotnictwa Wojska Polskiego, jedynej kobiety zabitej podczas zbrodni katyńskiej). Nie tylko heteroseksualni oficerowie, ale także ci o zdecydowanych preferencjach homoseksualnych. Nie tylko funkcjonariusze państwowej władzy, ale także artyści.
I tu mamy do czynienia z sednem tego, czemu wnikliwie przygląda się dyrektorski tandem Teatru Polskiego w Bydgoszczy, stawiając bolesne pytania o to, czy krew homoseksualna czy menstruacyjna przelewana za ojczyznę jest tak samo ważna? Czy oficer zawsze musi realizować jedynie męski archetyp? W końcu, jak być artystą w zupełnie nieartystycznym historycznym anturażu. „Nad jakim obrazem pracowałem zanim zaczęła się wojna?” – zastanawia się Czapski. „Teoria barw” nie pomija żadnych aspektów, nade wszystko skupia się na ludzkiej kondycji w trudnym czasie. W swej drobiazgowości pochyla się nad brakiem samotności („żyliśmy w tłoku”), ciążącym bardziej niż głód i wszy. Ukazuje ludzi odartych z patetycznych wyobrażeń. Zdziera mundur i stawia przed nami człowieka. Na przykład Czapskiego – „niewieściucha” w Katyniu, studiującego niegdyś kolory, które w mrokach historii wyblakną, a z jego biografią każda Rzeczpospolita będzie musiała sobie jakoś poradzić.
Z niewygodnymi prawdami najlepiej radzi sobie kłamstwo. Tych w Katyniu nie brakowało. I symboli. Potrzebujemy symboli, w które można wierzyć. Które można czcić. „Polska jest jednym wielkim symbolem”. „Żołnierze mieli na sobie mundury, których nie mieli, a kraj, który dał Michnika i Szopena, nie może zginąć”. Jest jedynie miejsce na wielką narodową sztukę, święte narodowe drżenie i wielką narodową krwawiącą i jaśniejącą bliznę. W spektaklu skwitowane zostają dosadnie „te polskie monologi, kurwa”.
Prawda tekstu Holewińskiej ukryta między kolorami u szczytu bogactwa, momentu tożsamego z doświadczaniem piękna i ich teorią w spektaklu tworzy paletę, z której nie sposób jednak skorzystać. Czapski nie widzi już nic, jest ślepy. Bo jak przelać na płótno rozstrzelanie w tył głowy? Choć jako malarz posiada zdolność patrzenia w głąb to coraz częściej nie otwiera oczu. Holewińska poczyniła rzetelną wiwisekcję oficerów katyńskich, kłamstw katyńskich, Czapskiego, sprowadzając go do ogólnej figury artysty, jego obszarów zainteresowań, które z „kunst” niebezpiecznie powędrowały w kierunku „wurst”. Zostawia nas w głowie z pytaniem, jak malarsko wyrazić ból i grozę życia?
Ten toczony na wielu poziomach dyskurs oddaje hołd i pochyla się nad figurą ciała w obozie. Nie mamy tu do czynienia z ciałem chwalebnym ani zbawiającym. Przeciwnie z ciałem brudnym, osamotnionym, wygłodniałym i zziębniętym. Potrzebującym drugiego nie tyle, by zaspokoić fizyczne potrzeby, a zwyczajnie się ogrzać. By potwierdzić, że w tej niedoli, w tej trudnej sytuacji i w tym niewygodnym położeniu nie jest się samemu.
Holewińska i Faruga za pomocą prostego acz pięknego wizualnie, kolorystycznie przedstawienia subtelnie, bez ordynarnego i trywialnego paplania się w historii dotykają najczulszych jej strun. Historii, która stoi na antypodach wszechobecnej czarującej i mieniącej nam w oczach disnejowskiej palety barw. Historia używa własnej kolorystyki. Niektóre barwy w jej dziejach lekceważy lub w całości pomija, inne zaś gloryfikuje. Tylko rozdzielając je, wyodrębniając z proponowanej nam kolorystycznej mozaiki, wielobarwnego bełkotu zdolni jesteśmy dojść do prawdy o znaczeniu i roli każdego z nich z osobna. To kwestia mody, przemijających mód. Wybierania i powielania narracji, która akurat jest na topie. To piękno, którego spektakl poprzez osobę Czapskiego dotyka zamyka się w innym niż jedynie patriotyczno-militarnym spojrzeniu. To rodzaj patriotyzmu cywilnego, nie trzeba być tylko oficerem, można być też wrażliwym człowiekiem, homoseksualistą, kobietą, w końcu artystą. W różnorodności i możliwości każdej palety ukryte jest piękno.
Brzydota i miałkość dnia codziennego ukazana została w drugim przedstawieniu weekendu, w części robotniczej. W PRL-owskiej scenografii rozgrywają się małe historie „zwykłych Kaś” i „pyłków takich”. Głos udzielany jest im na chwilę, nie ma większego nim zainteresowania po drugiej stronie. Przerywa się im i ucinana w połowie zdania rzuconym „dzięki”. Każdy otrzymuje niemalże ten sam zestaw pytań. Błahych, stereotypowych, niepogłębionych. Mówi się, że wszelkie podobieństwa są przypadkowe a bardziej doceniane jest coś, co jest na faktach. Coś, co jest realne. Prawdziwie na scenie ożywają inspirowane filmami Krzysztofa Kieślowskiego historie zwykłych ludzi, pracowników fizycznych, których praca w normalnych warunkach jest zupełnie niedostrzegalna. Zmienia się to jedynie w momencie przełomu, zwykle końca czegoś. Jak w przypadku śmierci męża – górnika, który poniósł ją w miejscu pracy, najpewniej z winy nieprzestrzegania przez pracodawcę odpowiednich warunków. Oficjalnie jednak wina zawsze leży po stronie człowieka nie władzy. Maszyny są większe i cięższe od pracownika kopalni miedzi. Teraz jego żona przestaje być anonimowa, w momencie przeżywania prywatnej tragedii zasypana setką pytań o strój, w jakim ma zostać pochowany, o menu na stypie, sposób złożenia rąk w trumnie i tak niewiele będzie miała do powiedzenia. O wszystkim zdecydują bez niej. Muzyka na pogrzebie będzie, bo „kto pracuje, ten zasługuje na orkiestrę”. Niczym w „Katyniu. Teorii barw” mamy do czynienia tu z kolorystyką, która zawładania masą. Reprezentuję masę, jakby wszyscy byli tacy sami „po pracy wszyscy jesteśmy czarni”.
Ciekawa jest także opowieść kobiety wspaniale odgrywanej przez Małgorzatę Trofimiuk. Tkała nici od osiemnastego roku życia. To w niej ogniskuje się absurd, mechaniczność i bezmyślność robotniczej pracy. I to przeświadczenie, że bez niej kraj będzie goły, bo ludzie nie będą mieli koszul i majtek. Obowiązkowy moment przerwy na ćwiczenia pozwalał jej poczuć w sobie coś z wojownika. Nadawał sens jej egzystencji i wynosił pracę choć na chwilę do rangi czegoś wyższego. Odejście na emeryturę, po przepracowaniu niemalże niezliczonej ilości lat, skutkuje wymarzoną „małą uroczystością z kwiatkiem”. Jawi się w oczach kobiety jak uczestniczenie w jakimś balu, każdy wtedy do niej podchodził i całował. Ten człowiek-trybik potrzebuje chwili wyjątkowości, potwierdzenia tego, że w ogóle jest człowiekiem, jak i ciała katyńskie.
Tavadze portretuje ludzi, którzy nie oglądają się na to, co już zostało zrobione, ale zawsze koncertują wzrok na tym, co pozostaje jeszcze do zrobienia. Poczucie wolności osobistej jest niewystarczające. „Nic o nas bez nas” jest wołaniem, żeby było inaczej, pragnieniem zmiany czegoś, zrobienia czegoś, co miałoby większe znaczenie. Pozwoliło na działanie. Zamiany poczucia bezradności i bezsilności wobec dziejącej się historii, historii dnia codziennego w coś sprawczego, realnego. Powtarzając jednak z twórcami, zostaje ze słowami „nie wiem”. Nie wiem, co miałoby to być.
W obu przedstawieniach wspaniale role budują aktorki: Małgorzata Trofimiuk i Katarzyna Pawłowska. Zbiorowy portret mężczyzn w „Katyniu. Teorii barw” zachwyca na czele z Damianem Kwiatkowskim i Jakubem Ulewiczem.
Teatr Polski w Bydgoszczy, niezależnie od panującej dyrekcji, niezmiennie mówi o rzeczach ważnych, wchodząc w merytoryczny dyskurs. Dając obraz, ale i narzędzia do jego odbioru. Pokazom towarzyszyła debata „Odzyskiwanie historii”. Należy mieć świadomość, że na teatralny warsztat wzięte zostały heroiczne historie, podmioty, które z jakichś powodów zostały z historii wykluczone. To głos w sprawie zabierania jakiejś historii czemuś bądź komuś. Budowanie ich na nowo odbywa się poprzez wymazywanie. Ukrywanie niewygodnych elementów. Niepasujących do ogólnej narracji. Panowie oficerowie w Katyniu nie byli tacy sami, różnili się miedzy sobą, pojedyncze historie robotników zlane w masę nie pozbawiają ich indywidualnego rysu. Ich niezróżnicowane losy nie koncentrują się wokół tego, kim naprawdę byli, kim każdy z nich z osobna był a skupiają się jedynie na tym, kim się stali. Kogo z nich uczyniono. W narracjach tych, uwielbianych i powielanych króluje mit śmierci, która uszlachetnia, tradycji umierania przynależnej do świata mężczyzn. O obecności kobiet czy osób homoseksualnych nie mówimy. Historia ich nie lubi. Historia ich pomija. Są oni wykluczeni z głównego nurtu opowieści. Są oni nie do przyjęcia przez narodową wspólnotę. Wpuszczenie życia do tej wielkiej i małej historii, człowieka z imienia i nazwiska (nazwiska kobiet wymienia w „Katyniu” Katarzyna Pawłowska), doświadczenia pojedynczego człowieka pozbawionego heroizmu i ukazanie, że cierpienie jedynie upokarza a nie uwzniośla rozbija tą heroiczną opowieść mitów pełną. Ich osobiste dylematy, lęki, strachy, doświadczenia każdorazowo nakazują rewizję historii, czytanie ich na nowo. Bez tego przekaz względem nich zastyga, staje się legendą, która pożera rzeczywistość.
To, w co wierzymy, jakie oficjalne stanowisko powtarzamy, to nic innego jak rodzaj bezmyślnie uprawianego kultu, liturgii. A jest znacząca różnica między historią a liturgią. Nie można ich zamienić miejscami. Historia nie jest czymś do wyznawania. Każdy zasługuje na swoje miejsce w historii i na prawdę o niej, niezależnie od tego, kim jest lub kim się stało, oficerem czy robotnikiem.
---
Obejrzane spektakle w ramach weekendu „Oficerowie i robotnicy”, Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy, 19 lutego 2022
Sławomir Szczurek – filolog polski, absolwent Laboratorium Pedagogiki Teatru, od 2016 roku związany z Nową Siłą Krytyczną.