Za moich czasów załatwiało się to krótko. Graliśmy najpierw Halkę, zgodnie z wieloletnią, narodową tradycją, a później wszystko, co było w repertuarze, codziennie od wtorku do niedzieli. Teraz te celebracje są bardziej skomplikowane, spektakli jest o wiele mniej, a coraz powszechniejsze koprodukcje powodują, że zanim tytuł osiądzie na scenie, już przechodzi do teatru, skąd przyszedł, często za granicę, i nie zawsze wraca.
Kiedy opuszczałem poznański Teatr Wielki przed 12 laty, pozostawiłem w bieżącym repertuarze 43 tytuły operowe i 11 baletowych. A teraz...?
Odkładając na inną okazję analizę przyczyn ubóstwa repertuaru polskich scen operowych i coraz mniejszej liczby granych spektakli, postanowiłem wziąć udział w inauguracji jubileuszowego sezonu artystycznego Filharmonii Narodowej w Warszawie (powstała przed 120 laty). Z Lacrimosą Pendereckiego (wspaniały chór kierowany przez Bartosza Michałowskiego), koncertem fortepianowym b-moll Czajkowskiego (w znakomitym wykonaniu Krzysztofa Jabłońskiego) i IV Symfonią Mahlera (z rewelacyjną Olgą Pasiecznik w partii sopranowej). Dyrygował Andrzej Boreyko, który niedawno dołączył do grona znakomitości kierujących od przeszło 100 lat tą wspaniałą muzyczną instytucją. Wrażenia z tego koncertu potwierdzają, że dokonano szczęśliwego, mądrego i optymalnego wyboru na jakże prestiżowe, ale zarazem trudne i odpowiedzialne stanowisko.