Na pierwszej próbie w teatrze w Düsseldorfie spotykamy się dokładnie w dwudziestą rocznicę zburzenia muru. Pytam, czy to dla nich ważne. Aktorzy mają już troszkę dosyć medialnego szaleństwa wokół epokowego wydarzenia, śmieją się z wszechobecnego pytania: "Gdzie wtedy byłeś? Co robiłeś?" - pisze Jan Klata w swoim felietonie w Tygodniku Powszechnym.
Jeden z nich - Szwajcar zresztą - kpi nawet: "Obcinałem sobie paznokieć małego palca lewej nogi". Nikt - nawet Szwajcar - nie neguje wagi symbolu, istotności zapoczątkowania procesu transformacji (odnotowali Lecha Wałęsę popychającego kostkę domina, odnotowali również fakt, że Lech w wyniku procesu transformacji bardzo się zaokrąglił), ale są zmęczeni historią. Opowiadają o karnawale, z którego słynie Kolonia, Moguncja i Düsseldorf [na zdjęciu], do którego co prawda jeszcze trochę czasu, ale przygotowania ruszyły pełną parą. Dla podtrzymania konwersacji, pytam: "Co robicie nad Renem, żeby się zrelaksować po trudach adwentu?". Poza dość oczywistymi czynnościami, jak picie na umór, ruja i poróbstwo, opowiadanie dowcipów oraz strzelanie z armaty, w ramach karnawału nad Renem... tańczą poloneza. Ciekawi ich, czy wiem, co to jest polonez, przecież to musi być związane z Polską, polski reżyser chyba zna poloneza (choć przecie polka, fasolka