Sprzeczność interesów pomiędzy poszczególnymi zespołami artystycznymi, obsługą sceny, pracowniami technicznymi, administracją i obsługą widowni jest tak duża, że trudno sobie wyobrazić konsensus w sprawach strajkowych całej załogi opery. No, chyba że chodzi o wyrzucenie dyrektora. Wtedy "małpi rozum" ma szanse zdominować każde rozsądne myślenie - pisze Sławomir Pietras w Angorze.
Strajkować można zapewne wszędzie. Ale zjawisko to trudne jest do wyobrażenia na terenie teatru operowego. Jego istotą jest praca zespołowa. Jeśli wiec strajkować będzie tylko orkiestra, produkcja pozostałych zespołów pozostanie bez sensu. Jeśli zastrajkuje pierwszy tenor (np. Kalaf w "Turandot" stojący na scenie i zamiast śpiewania poruszający tylko ustami), do niczego będą duety, tercety, ansamble i wysiłek pozostałej obsady solistów. Stefania Toczyska opowiadała mi kiedyś, że musiała śpiewać Laurę w "Giocondzie" (bodaj w Operze Rzymskiej), podczas gdy współpracy odmówił tamtejszy chór. Nie, żeby w ogóle... Chórzyści ubrali się w kostiumy, ucharakteryzowali, wyszli na scenę, wykonali przewidziane reżyserią zadania aktorskie, tylko nie wydali z siebie ani jednego dźwięku. Podobnie przed laty zachował się na próbie generalnej "Mefistofelesa" chór Teatru Wielkiego w Łodzi, który zamiast śpiewać trudny wokalnie prolog... milczał jak za