Małe dziewczynki lubią prowadzić długie i ożywione rozmówki ze swymi lalkami. Opowiadają im różne historyjki, jakby to były wydarzenia prawdziwe. Bawią się "w sklep", czy "wizyty". Otóż wyobraźmy sobie, że jakaś zakochana w dziecku ciocia czy babcia podsłucha taką rozmówkę,rozdzieli na role, przeniesie na papier, postara się o zainscenizowanie. Powstałby utwór, przypominający pastiche napisany przez Joannę Olczak pt. Ja-Napoleon, a wystawiony w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Ale rzecz taka cierpi na pewien niedostatek: jest zbyt wiotka. Trzeba ją "rozepchać", na siłę nafaszerować różnymi ingrediencjami, niby kaczkę czy kurę - nadzieniem. W ten sposób Joanna Olczak sztucznie rozwadnia podsłuchaną opowieść dziewczynki; czy może czyjąś próbę pióra, odnalezioną w panieńskim sztambuchu. Bohaterka komedyjki - to żona znanego dziennikarza, korespondenta zagranicznej agencji. Szalona okazja! Pan korespond
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 8
Data:
16.04.1968