- Aktor, by żyć, musi grać. Powinien przede wszystkim pracować, a nie siedzieć przy telefonie i raz na pięć lat wystąpić w filmie - mówi ARTUR BARCIŚ.
Paulina Wilk: W Teatrze Na Woli gra pan w spektaklu "Kura na plecach" Freda Apkego. Problem przemocy w rodzinie został tam potraktowany śmiechem... Artur Barciś: Życie jest dramatem psychologicznym, ale w skrajnie poważnych sytuacjach bywa bardzo zabawne. Zdarza się, że im jest poważniej, tym śmieszniej. Przecież najlepsze dowcipy o Oświęcimiu powstały w Oświęcimiu. Podobnie dzieje się w tej sztuce - dramat miesza się z farsą. Kobieta nie mogła znieść tego, że mąż ją maltretuje, więc zrzuciła go ze schodów, a teraz próbuje wybrnąć z sytuacji. Zdarzyło się, że śmiech panu pomagał, ratował z opresji? Myślę, że mam poczucie humoru i dystans do siebie. Nigdy się nie bałem ról, w których widzowie się ze mnie śmieją. Przecież nie śmieją się ze mnie tylko z postaci, którą gram. W "Kurze na plecach" jestem rozebrany prawie do naga, widać niedoskonałości mojej figury. Publiczność śmieszy to, jak poważnie mój bohater traktuj