Zawsze kiedy próbuję wytłumaczyć fenomen popularności Alojzego Żółkowskiego (1814–1889) oraz tajemnicę jego sztuki aktorskiej zaczynam od końca, czyli legendarnego pogrzebu.
W ciągu długoletniej kariery aktor cierpiał na liczne dolegliwości, całe życie chorował, przyzwyczajając publiczność do ciągłych powrotów na ukochaną scenę Teatru Rozmaitości. Wiedziano, że po kolejnym ataku wraca do zdrowia i przygotowuje nową rolę w krotochwili Jana Aleksandra Fredry Hipnotyzm. Jego śmierć w poniedziałek 25 listopada 1889 musiała być zaskoczeniem. We wtorkowych porannych gazetach ukazały się na pierwszych stronach nekrologi oraz pełne emocji słowa: „Wielkie ciosy działają jak gromy; wprawiają w osłupienie! Mózg daremnie się wysila na skupienie myśli, błąkają się one chaotycznie, stropione ogromem klęski…Taki cios właśnie uderzył w nasz teatr: Żółkowski umarł!”[1].
28 listopada odbył się pogrzeb. Na placu Teatralnym, gdzie zatrzymał się pochód, aktora żegnało sto dwadzieścia tysięcy ludzi. Warto dodać, że Warszawa liczyła wówczas około czterystu tysięcy mieszkańców. W ten dzień przedstawienia w teatrach zostały odwołane, a wieczorem na znak żałoby wygaszono w całym mieście latarnie gazowe[2]. Kiedy kilka dni później Bolesław Prus wspominał pogrzeb aktora, pisał sceptycznie o zbyt emocjonalnych słowach dziennikarzy, ale widok tłumu zdumiał go.
„Bo jeżeli gazety przesadzają bardzo często, za to tłum w rzeczach dla niego dostępnych, myli się bardzo rzadko. I jeżeli dla zobaczenia czyjejś trumny pomimo listopadowej pogody zbiera się około stu tysięcy luda obojej płci, to już ten ktoś musiał być osobowością niezwykłą”[3].
W atmosferze żałoby, wśród wielu słów, które padły na łamach prasy, we frazach zapisanych na wieńcach o pożegnaniu „wielkiego artysty”, „genialnego mistrza”, „ulubieńca muz i publiczności”[4], można było przeoczyć prawdę oczywistą dla ówczesnych widzów. Żegnano komika. W pamięci zbiorowej zgromadzonego na placu Teatralnym tłumu migotały obrazy budzące śmiech, które przez wiele lat wywoływał Żółkowski. „Umarł artysta wielki, aktor w sztuce niezrównany, rozkosz i pociecha trzech pokoleń, sława miasta i tytan sceny” – zapisał Kazimierz Zalewski[5].
Żółkowski całe życie był związany z Warszawą, miasta nie lubił opuszczać (wyjątek stanowiły jedynie wyjazdy dla poratowania zdrowia). Od debiutu w 1833 roku był Artystą Dramatycznym Teatrów Warszawskich. Najczęściej grał w gmachu na placu Teatralnym, w Teatrze Rozmaitości oraz na scenie Teatru Wielkiego (występował także w operach). Stworzył dwieście siedemdziesiąt osiem ról. Przez pięćdziesiąt sześć lat występów, każda jego rola, poza kilkoma wyjątkami, wzbudzała zachwyty krytyków i wywoływała reakcje publiczności. „Śmiech z płaczem graniczący nie ustawał przez całą godzinę – w końcu uszczęśliwieni widzowie, 6kroć przywołali Żółkowskiego” – czytamy w relacji z Zachodu słońca w 1840 roku[6]. „Publiczność (użyjemy tego wyrażenia) brała się za boki od śmiechu! Tyle tam komiczności i dowcipu” – pisano w 1857 roku w recenzji z Raptusa[7]. Najczęściej można było przeczytać: „Teatr trząsł się od śmiechu i oklasków”[8]. W 1886 roku Stefan Żeromski zapisał 18 listopada w Dzienniku: „Widziałem Żółkowskiego w Złotym cielcu [7 XI 1886]. Tam można się zasmarkać, zapłakać ze śmiechu”[9].
Najprostsze pytanie, które przychodzi do głowy – jak on to robił? Alojzy Gonzaga Żółkowski był synem Alojzego Fortunata Żółkowskiego – komika, ulubieńca publiczności, szczycącego się opinią najdowcipniejszego człowieka w Warszawie[10]. Alojzy syn miał osiem lat, gdy jego ojciec zmarł nagle w 1822 roku u szczytu aktorskiej kariery. Władysław Krogulski zanotował anegdotę z okresu edukacji małego Alojzego. Któregoś dnia w szkole oo. pijarów odbywała się wizytacja i niespodziewanie poproszono chłopca o wyrecytowanie bajeczki.
„Wychodzi na środek malec z powagą i przejęty ważnością zadania, zaczyna zwolna skandować:
Onego czasu lew drzymał...
– No, gadaj dalej – mówi profesor.
– Kiedy on teraz śpi, proszę księdza profesora.
Wszyscy w śmiech, czym wcale nie zmieszany, ciągnie dalej:
Onego czasu lew drzymał,
Umilkła puszcza i wiatr się zatrzymał.
To powiedział bardzo powoli – naraz zaczyna przebierać wszystkimi palcami u obu rąk, rozsuniętych od siebie i en carrière pędzi swoim cieniutkim wtedy głosikiem:
Korzystając z tej swobodnej ciszy
Rozigrały się wesolutkie myszy...
– Co to jest? Co ty robisz?
– To są te myszy, księże profesorze.
Wszyscy gruchnęli śmiechem, a wizytator, całując go, powiedział:
– Będziesz drugim Żółkowskim.
– Ja jestem drugim Żółkowskim, proszę księdza, bo tatuś już nie żyje”[11].
Dla rozróżnienia obu aktorów stosuje się najczęściej określenia „ojciec” i „syn”. Od śmierci Żółkowskiego ojca do debiutu Żółkowskiego syna upłynęło jedenaście lat. Grali na różnych scenach, słynny ojciec występował w Teatrze Narodowym przy placu Krasińskich. W recenzjach z pierwszych występów debiutanta pisano zazwyczaj „młody Żółkowski”[12]. Wielu widzów wciąż pamiętało Żółkowskiego ojca i jego znakomity kontakt z publicznością, dzięki czemu może uchodzić za protoplastę kabaretowego konferansjera. Dialog z nią, tępiony przez krytyków, uwielbiany przez widzów, przenosił w życie pozateatralne jako autor pism satyrycznych „Momus” i „Potpourii” oraz znany bywalec warszawskich kawiarni. Żółkowski syn miał inną osobowość, ale umiejętność nawiązywania kontaktu z publicznością i budowana przez lata silna więź z widzami była niezwykle istotna dla stylu jego aktorstwa. Ciekawym przykładem może być notatka w słynnych zapiskach, które prowadził całe życie. W wieczór sylwestrowy wcielił się w tytułową postać Starego Jegomościa Aleksandra Fredry. W 1878 roku zanotował:
„31 XII, wtorek, R [Teatr Rozmaitości] Stary Jegomość, Pieszczoszek
Życzę Staremu Jegomości jak i łaskawej dla mnie publiczności wszelkiej pomyślności. Tak przemówiłem do publiczności. Alojzy. Br [Brawa] Wo 5i [Wywołany pięciokrotnie] Chwała Bogu”[13].
W prasie opisano to tak:
„W ostatnim dniu ubiegłego roku podczas wykonywania jednej z ról swoich […] znakomity nasz komik, tak jak wymagała sytuacja sztuki, stanął przed lustrem i rzekł: Życzę staremu jegomościowi, potem zwróciwszy się do widzów dorzucił te słowa nie objęte rolą: i łaskawej Publiczności wszelkiej pomyślności. Huczny oklask był odpowiedzią na to zaimprowizowane powinszowanie. Onegdaj [2 I] także po zakończeniu przedstawienia Safandułów, artysta ponowił noworoczne życzenia przyjęte zarówno serdecznie”[14].
Aktor – jak już zostało wspomniane – całe życie chorował, co powodowało przerwy w jego grze, ale też utrzymywało publiczność w stanie ciągłego napięcia i oczekiwania na jego powrót. Momenty, kiedy ponownie występował, stawały się świętem teatru.
„Nie było miejsca wolnego w całej sali Rozmaitości na wczorajszym przedstawieniu Przyjaciół; przyjacielskie usposobienie panowało z jednej i drugiej strony kinkietów, z bijącym sercem oczekiwała publiczność pojawienia się Żółkowskiego, tego przyjaciela trzech pokoleń na scenie, a kiedy wszedł grzmot oklasków, jak salwa radosna, powitał go po długim niewidzeniu, nie pozwolono mu przyjść do słowa, klaskano i klaskano, rozkoszowano się po prostu samym widokiem swojego ulubieńca, chciano patrzeć na niego tylko. Tak radosnego, szczerego, familijnego powitania nie pamiętamy w teatrze Rozmaitości; setki rąk wyciągnęły się z powitaniem ku panu Alojzemu, a wszystkie podawały mu serca, wszystkie witały z rozrzewnieniem. Piękny wieniec laurowy i wspaniały bukiet padły u jego stóp. Artysta dziękował wzruszony, a grał jak nikt po nim grać już nie potrafi; oklaski odmłodziły go, zelektryzowały, dodały sił. Każde przemówienia śmiech i wesołość budziły w audytorium. Mamy tedy znowu Żółkowskiego na scenie!”[15]
We wszystkich wspomnieniach o Żółkowskim podkreślano jego znakomite warunki. W dawnym teatrze wygląd, wzrost, postawa, wielkość oczu, barwa i siła głosu były dokładnie omawiane. Żółkowski był komikiem i w jego emploi bardzo ważna była mimika. Warto przytoczyć dłuższy fragment opisu krytyka.
„Sama natura wiele już dla Żółkowskiego uczyniła. Zasobny on jest we wszystkie powierzchowne przedmioty potrzebne dobremu artyście i zapewniające mu już początki powodzenia, które talent i praca utwierdzają. Wysokiego wzrostu a miernej tuszy potrafi postawę swą nagiąć do odwzorowania wszelkiego rodzaju różnorodnych postaci. Ale sama twarz i głos zasługują w nim na uwagę przed innymi. Twarz piękna, czoło otwarte, rysy wyraziste, oczy umiejące dziwnie odbijać całą skalę odcieniów potrzebnych do niemej gry, w której Żółkowski szczególnie celuje. Widzieliśmy go w scenach zupełnie milczących, w których całą uwagę publiczności on przed innymi potrafi szczególnie zająć. Mniej od innych potrzebuje on charakteryzować się za pomocą malowania i pracowitych przemian, nadawać twarzy swojej odrębny charakter; jedno skrzywienie rysów dziwnie ruchliwych wystarczy u niego: muskuły się kurczą lub przekształcają, cała fizjognomia zmienia się nie do poznania i pozostaje tak, dopóki wszechwładna wola artysty nie nakaże jej inny kształt przybrać. Osobom, w bliższych z Żółkowskim będącym stosunkach, znany jest dobrze żart, za pomocą którego potrafi on twarz swoją nastroić do płaczu i śmiechu zarazem: jedna strona oblicza śmieje się, a druga płacze, jedno oko we łzach, drugie tryska wesołością, a wesołość ta lub smutek komiczne i zmieniające się wedle woli i w jednym mgnieniu oka. Rzekłbyś, dwie półtwarze dwóch oddzielnych ludzi, dziwną jakąś sprawą czarodziejską połączone w jedno i przerośnięte do siebie.
Głos także silny, dźwięczny, dziwnie giętki w uszach, a rozległy w skali. Co inni długoletnią pracą i nauką zyskują, on już od początku miał sobie nadane. Najtkliwsza rzewność, najwybitniejsze odcienie komiczne, często nawet prawdziwie męska energia z zadziwiającą łatwością wydobyć się daje z tego tak dźwięcznego organu”[16].
Do legendy teatru przeszła nie tylko jego pracowitość (już na pierwszej próbie miał doskonale opanowaną rolę na pamięć), ale też drobiazgowy sposób tworzenia postaci. Bardzo precyzyjnie opracowywał egzemplarze, jak muzyczną partyturę, zaznaczając ważne akcenty dramaturgii postaci oraz szczegóły roli[17]. Właśnie te szczegóły, oryginalnie wymyślane, dodawane do roli, tworzyły postać, budowały komizm, na który żywo reagowali widzowie. Żółkowski długo opracowywał role – mniejsze w jednoaktowych sztukach około miesiąca, większe – dwa, do trzech miesięcy. Role, które przedstawiał, najczęściej zostawały w repertuarze. Wielbiciele ówczesnego teatru oraz sztuki aktorskiej „mistrza komedii polskiej”[18] potrafili oglądać go wielokrotnie. Na przykład w dwuaktowej komedii Józefa Korzeniowskiego Majster i czeladnik, występował od premiery w 1847 do 1889 roku, wcielając się w postać poczciwego majstra szewskiego Szaruckiego, walczącego z pociągiem do alkoholu, około sto dwadzieścia razy. Jak opisano jego występ tuż po premierze?
„Żółkowski w roli Szaruckiego. Z potężną siłą komiczną wydał artysta ten charakter. Nie ubiegał się za komicznością, a jednak komiczność wywiązała się. Ale jaka komiczność, jędrna i oryginalna! Każdy gest Żółkowskiego, każdy grymas twarzy, każde słowo, zwłaszcza w scenie z flaszką wódki, budziło grzmoty oklasków. W tej scenie tak dobrze przez autora obmyślanej, Szarucki waha się między pokusą do wódki a przyrzeczeniem danym żonie, że już nigdy pić nie będzie. […] Całą tę walkę, bo pasowanie się pijaka, najświetniej oddaje Żółkowski. Niepodobna w pamięci utrzymać tych wszystkich szczegółów, jakim ją wyraża artysta. Na widok wódki rozjaśnia się twarz Szaruckiego. Oczy znużone bezsennością nabierają sztucznego życia, na ustach jakiś uśmiech pożądliwy powstaje. Lecz pan Szarucki nie poddaje się od razu biesowi, trzyma się długo, zamyka flaszkę pod klucz, aby nie raziła jego oka. Ale na koniec gorzałka znika w gardle. Szarucki pijany, Szarucki krzyczy na całe gardło werda!, a sala trzęsie się od oklasków. Zaraz po odegraniu tej sceny jednogłośny okrzyk całej publiczności przywołał Żółkowskiego. Wielki komik ukazał się raz jeszcze wśród burzy braw i oklasków ze swoim werda w ustach, z gestem wyrazistym, dosadnym”[19].
Żółkowski najbardziej lubił odtwarzać typy podpatrzone z życia – mieszczan, szlachciców, arystokratów – które dzięki precyzyjnemu opracowywaniu szczegółów potrafił różnicować. Świetnie odnalazł się w dzisiaj kompletnie już zapomnianych, a cieszących się ogromną popularnością w XIX wieku, farsach i krotochwilach Jana Aleksandra Fredry. W Drzemce pana Prospera, Piosence wujaszka czy Consilium facultatis stworzył niezapomniane i po wielokroć oglądane role. W farsie Consilium facultatis, o której pisano „Sztuczka cała jest jednym wybuchem śmiechu i nic dziwnego, wszak Żółkowski gra rolę pana Kacpra”[20], zaprezentował szlachcica żarłoka o końskim zdrowiu, a jednocześnie hipochondryka zadręczającego rodzinę domniemanymi chorobami. Nad rolą pracował miesiąc, w egzemplarzu dokładnie rozpisał dramaturgię postaci. Podkreślał akcenty poszczególnych słów, momenty kiedy zaczynał trząść rękami, ustami[21]. Rolę nazwano arcydziełem. Zagrał ją ponad sto razy, od premiery w kwietniu 1872 roku do lipca 1889, kiedy grał Kacpra po raz ostatni. Zachwycano się między innymi sceną, kiedy
„[…] wraca z zimnej kąpieli, przegłodzony, zziębnięty, przegalopowany! Jak się trzęsie z oburzenia na lekarzy, głód i na siebie, że mógł być tak naiwnym i nie jeść. Choćby go miała tknąć apopleksja, jeść musi i jeść będzie. Uniesiony pasją, zaledwo mogąc bełkotać – biegnie do kuchni zjeść całego prosiaka[22]”.
Łatwo się domyśleć reakcji publiczności. „Cały teatr zagrzmiał oklaskiem z podzięką artyście, który z najdrobniejszej okazji umie tak zwycięsko korzystać”[23].
Żółkowski był „rozkoszą i pociechą” dla trzech pokoleń warszawskiej publiczności, występując na scenie dzisiejszego Teatru Narodowego przez ponad pół wieku. Wdzięczność za śmiech do łez, w trudnych i smutnych czasach w mieście pod zaborem rosyjskim[24] zgromadziła jedną czwartą warszawian w ponury, listopadowy dzień jego pogrzebu.
Agnieszka Wanicka
[1] Kazimierz Zalewski, „Kurier Warszawski” 1889, nr 327 (dodatek poranny).
[2] Piotr Mitzner w książce Teatr światła i cienia wspomina, że latarnie gazowe wygaszano w Warszawie tylko trzy razy. „W jesienny wieczór 28 XI 1889 na znak żałoby – po pogrzebie Alojzego Żółkowskiego. Podczas zamieszek rewolucyjnych w 1905 […]. I wreszcie w 1914, po wybuchu wojny, gdy zarządzono oszczędnościowe wyłączenie części oświetlenia ulic Warszawy”. Zob.: Piotr Mitzner, Teatr światła i cienia, Warszawa 1987, s. 117.
[3] Bolesław Prus, „Kurier Codzienny” z 5 XII 1889, za: Józef Szczublewski, Teatr Wielki w Warszawie 1833–1993, Warszawa 1993, s. 297.
[4] Zob.: Wykaz wieńców, „Kurier Warszawski” 1889, nr 330 (dodatek poranny).
[5] Kazimierz Zalewski, op. cit.
[6] Żółkowski wcielił się w rolę Barona d’Argentières w Zachodzie słońca Mélesville’a i Hippolyte’a Le Roux. Zob.: „Pamiętnik Sceny Warszawskiej na rok 1840”, s. 134.
[7] Żółkowski zagrał Alfonsa de Beaudéduit w komedii Raptus Marc-Michela i Eugène’a Labiche’a. Zob.: „Kurier Warszawski” 1857, nr 35.
[8] Zob. np.: Edward Lubowski, Przegląd teatralny, Stara romantyczka Stanisława Bogusławskiego, „Bluszcz” 1875, nr 38.
[9] Żółkowski wcielił się w rolę Rosenblatta w komedii Złoty cielec Stanisława Dobrzańskiego. Za: Józef Szczublewski, Eugeniusz Szwankowski, Alojzy Żółkowski – syn. Almanach, Warszawa 1959, s. 41.
[10] Zob. więcej: Ewa Partyga, Wiek XIX. Przedstawienia, Warszawa 2016, s. 57–63.
[11] Władysław Krogulski, Notatki starego aktora. Przewodnik po teatrze warszawskim XIX wieku, wyb. i oprac. Dorota Jarząbek-Wasyl, Agnieszka Wanicka, Kraków 2015, s. 298–299.
[12] Zob.: „Kurier Warszawski” 1834, nr 54. Mowa o przedstawieniu Ona go nienawidzi Eugène’a Scribe’a, gdzie Żółkowski zagrał Leona.
[13] Zob.: Alojzy Żółkowski, Spisek Dzieł Dramatycznych granych w Teatrze Wielkim i Rozmaitości na rok 1878, BJ, sygn. 6119 I.
[14] „Kurier Codzienny” z 3 I 1879, za: Józef Szczublewski, op.cit., s. 222.
[15] 8 V 1886 roku, po pięciomiesięcznej chorobie Żółkowski ponownie wcieli się w rolę Smakosza w komedii Przyjaciele Aleksandra Fredry. Zob.: „Kurier Poranny” 1886, nr 127.
[16] Wacław Szymanowski, Alojzy Żółkowski, „Tygodnik Ilustrowany” 1859, nr 4.
[17] Więcej na temat metody pracy Żółkowskiego nad rolami, zob.: W pracowni mistrza, w: Dorota Jarząbek-Wasyl, Za kulisami. Narodziny przedstawienia w teatrze polskim XIX wieku, Kraków 2016, s.347–368.
[18] Za dedykacją na zdjęciu Antoniny Hoffmann przechowywanej w zbiorach IS PAN. Aktorka w dniu 1 października 1882 roku zapisała na rewersie fotografii: „Alojzemu Żółkowskiemu, mistrzowi komedii polskiej i najznakomitszemu artyście polskiemu jako mały dowód koleżeńskiego uwielbienia”.
[19] Antoni Lesznowski, Teatr Rozmaitości, Majster i czeladnik, „Gazeta Warszawska” 1847, nr 77.
[20] Wacław Szymanowski, Przegląd teatralny, Consilium facultatis Jana Aleksandra Fredry, „Tygodnik Ilustrowany” 1872, nr 227.
[21] Por.: Consilium facultatis, w: Role grane przez Alojzego Żółkowskiego syna w Teatrze Wielkim, Letnim i Rozmaitości w Warszawie w latach 1834–1888, Ossolineum, sygn. 13021 II, k. 313–362.
[22] Edward Lubowski, Consilium facultatis, „Bluszcz” 1872, nr 18.
[23] Tamże.
[24] O roli śmiechu i swojej atmosferze panującej w Teatrze Rozmaitości w latach 1868–1880, szczególnie w trakcie przedstawień komedii i fars Aleksandra Fredry oraz jego syna Jana Aleksandra, zob.: Zakończenie, w: Agnieszka Wanicka, Dramat i komedia Teatrów Warszawskich 1868–1880, Kraków 2011, s. 267–271.