"Kotka na gorącym blaszanym dachu" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Przemysław Skrzydelski w tygodniku W Sieci.
Ta premiera podzieliła już chyba wszystkich, zwłaszcza krytyków. Doszło do niejednej wojny na słowa. I zdaje się, że Tennessee Williamsa każdy potrzebuje na swój sposób. Sam w jednej z takich wręcz pyskówek ostatnio uczestniczyłem. Dziwna sytuacja, bo wraz ze znajomymi krytykami zasiedliśmy do radiowego stolika, by jakoś podsumować mijający miesiąc na naszych scenach. Przy innych tytułach jeszcze wspólne mianowniki dało się ustalić. I dopiero przy "Kotce na gorącym, blaszanym dachu" w ruch poszedł arsenał mocnych fraz, w których argumenty wymieszały się z usilnymi próbami forsowania własnych wizji dramatu Tennessee Williamsa. Ba, doszło nawet do tego, że właśnie przy tej okazji każdy poagitował za inną wizją współczesnego teatru. Zupełnie jakby chodziło co najmniej o na nowo przepisanego "Hamleta" albo o to, że ktoś "Dziady" przerobił na, przykładowo, rock operę z Gustawem/Konradem granym przez celebrytę z telenoweli. A przecież wł