Rower w teatrze? Cóż za pomysł! A, jednak. Bo rower to mit, rytuał, namiętność, szaleństwo, nałóg i wolność - dywaguje w Przekroju Łukasz Drewniak.
Pamiętam jak dziś. To był spektakl Teatru Provisorium "Współczucie". Sławek Skop jeździł po pustej scenie na rowerze z doczepioną z przodu budą jarmarczną. Wagabunda zatrzymywał się i wypuszczał z pudła teatralnego grubego biesa Jacka Brzezińskiego. Razem tworzyli duet aojdów, hochsztaplerów i meneli. Wspomnienie obiektu zbudowanego przez Provisorium towarzyszyło mi cały czas przy lekturze pierwszych, drukowanych w "Teatrze" odcinków "Dzienników rowerowych" Piotra Cieplaka. Bo choć Cieplak pojechał z warszawskich Kabat samotnie do Portugalii, najdalej, jak można, na Zachód, do oceanu, na skraj Europy, i jechał na zwyczajnym trekingowym rowerze z sakwami, cały czas podejrzewałem go, że tak jak Brzeziński i Skop zbudował sobie w głowie coś w rodzaju "roweru Tespisa" unowocześnionej wersji wozu antycznego greckiego tragika. Bo Cieplak jedzie na rowerze na skraj Europy, ale jedzie z nim cały jego teatr. "UBIERZ SIĘ W OBCISŁE, BO TO WARTO MIEĆ STYL"