Kac po premierze. Rosyjski reżyser, który był główną postacią operowego wydarzenia sezonu we Wrocławiu, to piewca agresji Putina na Krym. W ten sposób Rok Rosji w Polsce, zawieszony przez rząd, wszedł do Wrocławia od kuchni - pisze Jarosław Kałucki w tygodniku Do Rzeczy.
Balon dmuchany był od wielu miesięcy. Największe media w kraju zapowiadały tę premierę jako jedno z najważniejszych wydarzeń sezonu, bo "Eugeniusza Oniegina" wyreżyserował Jurij Aleksandrów. To wybitny reżyser operowy, który ma na koncie wiele świetnie ocenianych inscenizacji na całym świecie, między innymi w Arena di Verona, Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Teatro Lirico di Cagliari. Jurij Aleksandrów, na co dzień reżyser w Teatrze Maryjskim w Petersburgu, to postać darzona w polskim światku artystycznym wielkim szacunkiem, zwłaszcza po sukcesie wrocławskiej superprodukcji "Borys Godunow" w 2008 r., wystawianej w Hali Stulecia. Recenzje były entuzjastyczne, choć przed premierą miało dojść do spięcia między Aleksandrowem a dyrektor wrocławskiej opery Ewą Michnik o negatywny wydźwięk polskiego wątku, jaki zaproponował rosyjski reżyser. Podczas konferencji prasowej przed premierą "Eugeniusza Oniegina" w lutym tego roku Aleksandrów dużo mówił