"Borys Godunow" w reż. Andrieja Moguczija w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Paweł Goźliński w Teatrze.
Dziecko. Bawi się. Skacze po metalowych bekach, wystukuje bosymi stopami niespokojny rytm. Ale to jeszcze wciąż jakaś gra w klasy na blaszanym bębenku. Szybko jednak rytm się zmienia. Przyspiesza, pa pam, pa pam, co drugi krok jest jak potknięcie, upadek. Do zabawy włączają się mężczyźni w czarnych płaszczach i kapeluszach. Zabawa w berka. Tylko ich jest wielu, a ono jedno. Usiłują je dopaść. Dziecko biega coraz szybciej, pa pa pam, pa pa pa pam, pa pam. Rytm jest nerwowy, paniczny. To już nie zabawa, tylko przerażenie dziecka, które zmieniło się w ścigane zwierzę. Zwierzę w potrzasku. Mężczyźni przedzierają się przez beczki. Roztrącają je. Na nerwowy rytm bosych stóp nakłada się jednostajny ryk blachy tłuczącej w deski sceny. Zaraz je dopadną. Dopadli. Zabili. Cisza. Koniec uwertury. Diwa. Ciało, które na scenie ulega histerycznej metamorfozie. Staje się wibrującą membraną. Głosem rozwijającym swoją historię ku spazmowi w kulmin