Choć Warlikowskiemu Polska nie wystarcza, on jej nie porzuca. Na Zachodzie widzą w nim Polaka, a w Polsce traktujemy go jak kosmopolitę bez wyraźnej tożsamości. Sądzimy, że importuje z Zachodu teatralną estetykę, a Zachód widzi go jako tragiczne dziecko swojej ojczyzny - o albumie "Warlikowski - Teatr" pod red. Agnieszki Tuszyńskiej pisze Radosław Paczocha w Teatrze.
Postaci z przedstawień Krzysztofa Warlikowskiego często stają en face przed widownią. Wydaje się, że wychodzą wówczas poza świat sceniczny, że próbują nawiązywać bliższy kontakt z widzem. Czasem tego rodzaju moment zyskuje gęstość metafory, jak w słynnej scenie z "Oczyszczonych", w której Tinker (Mariusz Bonaszewski) i prostytutka z peep-show (Stanisława Celińska) podczas trwania miłosnego aktu siedzą obok siebie, wspólnie patrząc w tę samą, unoszącą się ponad widownią dal. To jedno wspólne spojrzenie staje się metaforą więzi erotycznej - silniejszą niż naturalistycznie odegrany akt miłosny. Podobnie w "Bachantkach". Kobiety owładnięte bachicznym szałem siedzą obok siebie niemal bez ruchu, wpatrzone w rozświetlony ołtarz i znajdującą się na nim figurkę bóstwa. Widzimy ich odsłonięte piersi, pomalowane twarze i torsy. Szaleństwo świata bohaterki noszą w sobie, na sobie mają tylko jego stygmaty. Na twarzach postaci z przedstawień