Reżyserka Barbara Sierosławska umie przebrać bohaterów XIX-wiecznej sztuki we współczesne stroje, ale nie wie po co.
Georg Büchner napisał sztukę "Leonce i Lena" w 1836 roku. Kilka lat wcześniej Mickiewicz kończy III część "Dziadów", a Słowacki pisze "Kordiana". Kiedy polski romantyzm mówi w imieniu narodu, Büchner zajmuje się relacją między jednostką a społeczeństwem, pisze o rewolucji społecznej w "Śmierci Dantona" i o terrorze wobec jednostki w "Woyzecku". Analizuje tematy, które podejmie na dobre dopiero XX wiek, i chyba nie przypadkiem sztuki Büchnera trafią na scenę dopiero sto lat po śmierci autora. Podobnie jest z komedią "Leonce i Lena". Wiele jej fragmentów w nowym przekładzie Piotra Lachmanna brzmi, jakby pochodziły z dramatów Gombrowicza. Bohater, książę Leonce, który potwornie nudzi się na dworze królewskim i chce uciec od konwenansu, jest bliskim krewnym księcia Filipa z "Iwony, księżniczki Burgunda". Parodia życia dworskiego przypomina do żywego "Operetkę", a końcowa scena, w której para tytułowych bohaterów zmienia się w automaty, jest