- Z jednej strony styl bournonvillowski wymaga niezwykłej muzykalności, z drugiej - umiejętności aktorskich, pełnymi garściami korzysta z pantomimy. Niezwykle ważna jest korelacja muzyki z krokami. Czasami muzyka idzie za krokami, a czasami jest odwrotnie. Jeśli coś w tym momencie nie wyjdzie, to spektakl siada. Ważna jest harmonia ruchu i radość, którą tancerze powinni czerpać z tańca. Ruchy muszą być bardzo miękkie... - mówi Karina Elver, choreografka baletu "La Sylphide" w Teatrze Wielkim w Poznaniu, który zainauguruje dzisiaj 7. Poznańską Wiosnę Baletową.
Z Kariną Elver, choreografką, o balecie "La Sylphide", rozmawia Stefan Drajewski: W Polsce "Sylfidy" kojarzą się z baletem do muzyki Chopina. Tymczasem "La Sylphide" Augusta Bournonville'a ma z nim niewiele wspólnego. - To prawda. Duński choreograf August Bournonville sięgnął po to samo libretto, co kilka lat wcześniej Filippo Taglioni. Ale nie stać go było na zapłacenie tantiem kompozytorowi i dlatego namówił młodego duńskiego twórcę Hermana Lovenskjalda, aby skomponował nową muzykę. Tak powstała zupełnie nowa wersja baletu, która przetrwała w Danii po dziś dzień. I nie zestarzała się? - Nie, skoro ciągle są nią zainteresowane teatry operowe na całym świecie. Od premiery minęły 164 lata. Balet ten w Operze Królewskiej w Kopenhadze był wykonany ponad 750 razy. Aktualnie można go także oglądać w Moskwie i Paryżu. A od dzisiaj również w Poznaniu. O czym opowiada "La Sylphide"? - Jak przystało na romantyczny balet - o nieszczęśli