Przed z górą rokiem przeczytałem "Czarny romans" Władysława Terleckiego ze świadomością, że obcuję - tak jak i w wypadku innych książek tego autora - z literaturą dużego formatu, z utworem nie tylko znakomicie napisanym, ale toczącym bardzo własną, pełną stylistycznej urody i świeżości formę z mądrą, głęboką refleksją, z zamyśleniem nad losem człowieka. Było coś więcej jeszcze w tej opowieści o tragicznym, głośnym ongiś romansie polskiej aktorki Marii Wisnowskiej z rosyjskim porucznikiem huzarów Wiktorem Barteniewem. Było tu - nieczęste w naszej rodzimej literaturze - spojrzenie na "sprawy Polaków" z innej, niż nasza, perspektywy, zobaczenie siebie w oczach innych, próba obiektywnego pokazania i tamtych, przez nas nie uznawanych racji. Ten przewód myślowy ciekawiej, pełniej niż w adaptacji scenicznej, uwydatniony został w książce. Jak u Dostojewskiego splatają się tu fatalistyczne sprawy jednostek z nadrzędny
Tytuł oryginalny
Romans w czerni
Źródło:
Materiał nadesłany
Głos Wybrzeża nr 97