Krystyna Janda wczoraj zasiadła w jury festiwalu filmowego w Berlinie. Przed wyjazdem udzieliła wypowiedzi naszej dziennikarce.
Przez ostatnie lata konsekwentnie odmawiałam wyjazdów na festiwale filmowe. Nie lubię ich, życie filmowe poza planem żenuje mnie, nie mam na to ochoty i niespecjalnie umiem się w tym znaleźć. Zawsze wykręcałam się pod pretekstem, że mam w Polsce obowiązki zawodowe. Dyrektor festiwalu berlińskiego zapraszał mnie kilkakrotnie, ale tym razem zadzwonił już we wrześniu. A poza tym od jakiegoś czasu mam poczucie, że jestem uwięziona w zaklętymi kręgu moich postaci, moich widzów i dziewczynek, które przychodzą po autografy. Dlatego zdecydowałam, że jednak wybiorę się do Berlina, żeby dać sobie lekcję poglądową o tym, co się dzieje na zewnątrz tego kręgu. Jadę tam, żeby nauczyć się wielu rzeczy, i boję się pracy w jury jak głównej roli w filmie. Nie wiem, co to znaczy być jurorem poza tym, że będę musiała obejrzeć wiele filmów i po to jadę. Ale jestem osobą, która ma zdanie o tym, co widzi w kinie. Prawie zawsze potrafię sformułować