- Traktuję aktorstwo zadaniowo. Tak widzą mnie reżyserzy, takie polecają mi zadania, a ja wykonuję je najlepiej, jak potrafię. Nie obrażam się, bo z tymi często głupowatymi postaciami można naprawdę sporo dobrego zrobić - mówi SŁAWOMIR PACEK, aktor filmowy, serialowy, dubbingowy i teatralny.
Wie pan, że dla mojego pokolenia jest pan aktorem kultowym? - Tak? Dlaczego? Była taka scena w jednej z polskich komedii, znamienna zwłaszcza dla tych wszystkich nieszczęśników, którzy poszukują pracy... - A, rzeczywiście. "Poranek kojota". Bardzo dużo ciepłych słów spotyka mnie za tę rolę. Przypomnijmy: gra pan tam zestresowanego aktora na castingu do filmu, który nieudolnie próbuje wcielić się w postać gangstera, grożąc wyimaginowanej ofierze, że pokaże jej, gdzie raki zimują. "Oddzwonimy do pana" - mówi grany przez Stefana Friedmanna reżyser. I wcale nie przejmuje się tym, że grana przez pana postać nie ma telefonu... To mała, epizodyczna rola, a jednak odcisnął pan na niej swoje piętno. - Tak się czasem udaje. Jak coś jest dobrze napisane, to niesie aktora na dodatkowych emocjach i na ogól wychodzi to efektownie. A ta scena rzeczywiście była bardzo ładna i zgrabna. Czy castingi istotnie bywają aż tak irracjonalne? - Ta sytuacja