- Długo próbowałem walczyć z etykietką rysownika-erotomana, ale na próżno. Po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że nie ma co się przeciwstawiać opinii większości i pogodziłem się z rolą czołowego gorszyciela - mówi ANDRZEJ MLECZKO przed premierą "Opery mleczanej" w Teatrze Telewizji.
Jacek Cieślak: Doczekał się pan opery inspirowanej własną twórczością, czuje się pan klasykiem? Andrzej Mleczko: Klasyk to artysta znienawidzony przez młodzież szkolną, która musi się o nim uczyć z podręczników. Dlatego mam nadzieję, że nigdy nie zostanę klasykiem. "Opera mleczana" to pomysł i dzieło dwóch świetnych krakowskich twórców. Kompozytor Stanisław Radwan napisał muzykę i libretto oparte na kompilacji tekstów z moich rysunków. Reżyser Mikołaj Grabowski zrealizował spektakl na małej scenie Starego Teatru. W przygotowaniach nie brałem udziału, więc wszystkie ewentualne pochwały lub uwagi krytyczne proszę kierować pod ich adresem. Obejrzał pan przedstawienie? Raz się odważyłem, ale byłem tak przerażony i stremowany, że niewiele pamiętam. W końcu pierwszy raz w życiu słyszałem wyśpiewywane na cztery głosy "dymki" z moich rysunków. Wiem, że na operę trudno było dostać bilety, ale nie potrafię spojrzeć na nią