"Kotka na gorącym blaszanym dachu" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
Tennessee Williams od lat uchodzi za czołowego twórcę kanonu melodramatycznego Broadwayu, głównie za sprawą Elii Kazana, który taki kierunek nadał inscenizacjom jego najsłynniejszych sztuk. Kazań przeinaczał, robił z tych utworów apoteozę Południa, zamiast ukazać jego blichtr i zakłamanie. Dopiero niedawno zaczęto odkrywać, że siła pisarstwa scenicznego Williamsa tkwi gdzie indziej, że to nie melodramatyczne, ale rozdzierająco tragikomiczne, mroczne opowieści o losie i samotności, o rodzinnym piekle. Nawet, a zwłaszcza tam, gdzie nie brakuje pieniędzy, aby zaspokajać najbardziej perwersyjne zachcianki. Taki sposób odczytania potwierdza premiera "Kotki na gorącym blaszanym dachu", również za sprawą nowego tłumaczenia. Poprzednie, Kazimierza Piotrowskiego, nie było złe, ale to nowe, Jacka Poniedziałka, cechuje współczesny nerw sceniczny, wyczucie dialogu i partnera, wrażliwy słuch na potoczną polszczyznę. Dzięki temu dramat nabrał wyrazistośc