Ostatni wakacyjny remanent - za to jaki! "Mrok" Mariusza Bielińskiego, współczesnego dramaturga, Artur Tyszkiewicz wystawił w Teatrze Narodowym przed dziesięciu laty. Niedawno przystosowano go do potrzeb Teatru Telewizji - pisze Piotr Zaremba w tygodniku Sieci.
Widowisko chwalono na tegorocznym festiwalu Dwa Teatry w Sopocie, acz nie doczekało się nagrody. Tyszkiewicza ganiłem niedawno za natrętną aktualizację "Trans-Atlantyku" Gombrowicza w Ateneum. Ale tam, gdzie nie włącza mu się polityczna lampka, umie być artystą pierwszej ligi. Jego "Nikt" Hanocha Levina sprzed roku, też z Narodowego, uczy nas, że teatr potrafi zupełnie autonomicznym, całkiem niedosłownym językiem opowiadać nam przerażające prawdy o człowieku. O "Mroku" da się powiedzieć to samo. Już samo odkrycie współczesnego, nadającego się do grania tekstu polskiego autora zasługuje na respekt. Czy to przełomowa opowieść? Można by się zżymać, że klimat zbyt przewidywalny w swojej straszności; że już nieraz silono się na taką dekonstrukcję rodziny; że współczesny dramaturg nie opowie nam ciekawej historii, nie sięgając po motyw śmierci, mordu, zagłady - nawet jeśli cokolwiek umownej, bo nie wiemy, co naprawdę tu się zdarzyło