EN

16.08.2022, 12:07 Wersja do druku

Rocznicowe niekonsekwencje

„Kwatera bożych pomyleńców” na motywach powieści Władysława Zambrzyckiego w reż. Katarzyny Kasicy w Muzeum Powstania Warszawskiego. Pisze Justyna Kozłowska w portalu Teatrologia.info.

fot. Katarzyna Stefanowska/ Muzeum Powstania Warszawskiego

Kwatera bożych pomyleńców to kolejna premiera przygotowana przez Muzeum Powstania Warszawskiego z okazji rocznicy zbrojnego zrywu z 1944 roku. Książka Władysława Zambrzyckiego, która stała się podstawą tekstową dla spektaklu w reżyserii Katarzyny Kasicy, została wydana w 1959 roku. Po upływie tylu lat wciąż zachwyca sposobem ujęcia tematu, nawiązującym – jak często się podkreśla – do Dekameronu Boccaccia. Czterech, około sześćdziesięcioletnich, inteligentów (świetnie wykształconych i znających świat) spędza powstańcze miesiące w mieszkaniu jednego z nich, Pana Wincentego. Mają szczęście, bo kamienica mieści się w Śródmieściu na ulicy Żurawiej, a więc w rejonie, w którym najdłużej utrzymywało się „normalne” życie. Jednak i tu świat dokoła się wali, miasto niknie, a ludzie giną. Bohaterowie powieści, by zachować godność (a także by nie martwić gospodarza chorującego na serce), postanawiają spędzić powstanie, rozmawiając o sprawach niezwiązanych z wojną. Wolą być w mieszkaniu pełnym książek (pan Wincenty prowadzi okupacyjną wypożyczalnię), a nie w zatłoczonym do granic możliwości piwnico-schronie.

Rozmowy czwórki przyjaciół o ich życiu, sprawach przyziemnych, ale i o sprawach zasadniczych: o człowieku w machinie wszechświata i o Bogu, przedstawione są w powieści w sposób ironiczny i dowcipny. Te rozmowy są o tyle ciekawsze, że każdy z mężczyzn reprezentuje inny światopogląd, powiązany mocno z wyznawaną (lub nie) religią. Wincenty jest protestantem, Tatar muzułmaninem, Afrykander katolikiem, a Quadratus anarchistą, ale ochrzczonym w Kościele katolickim. W powieści pojawia się jeszcze wątek żydowskiego lekarza Walberga (powstańczego nosiwody). Pisarzowi udało się bez nadęcia stworzyć arcyciekawy obraz wielokulturowej przedwojenno-wojennej Warszawy. Ta powieść jest bardzo warszawska – właściwie można spacerować z nią po Śródmieściu śladami jej bohaterów. Świetnie odmalowano tu rzeczywistość powstańczą: tworzenie piwnicznych ulic, szpital powstańczy, budowanie barykady na Wspólnej, przejście w Alejach Jerozolimskich, a także funkcjonowanie apteki na Kruczej (w której, jak podaje narrator, przed wojną bywał mieszkający niedaleko Mieczysław Frenkiel). To właściwie powieść-perełka, która się nie starzeje. Zambrzyckiemu udała się rzecz mistrzowska. Pomimo, że jego postaci unikają ciężkich, stresujących tematów, to jednocześnie rzeczywistość tak silnie istnieje w powieści, że nie sposób nie odczuć tragedii, której doświadczają mieszkańcy miasta.

Muzeum Powstania Warszawskiego nie pierwsze przypomniało o tym tytule. W 2008 roku Jerzy Zalewski zrealizował ciekawe przedstawienie dla Teatru TV z imponującą obsadą: Jerzym Trelą (Pan Wincenty), Danielem Olbrychskim (Tatar), Janem Peszkiem (Qadratus) i Jerzym Radziwiłłowiczem (Afrykander). W tym spektaklu pojawili się także świetni Mariusz Bonaszewski, Maria Ciunelis i Renata Dancewicz. Zalewski starał się pozostać wierny autorowi i udało mu się doskonale odtworzyć atmosferę książki i powstańczego Śródmieścia.

Kasica (absolwentka łódzkiej filmówki, dotychczas z niewielkim dorobkiem teatralnym) inaczej podeszła do tekstu Zambrzyckiego. Zainspirowała się porównaniem tej powieści do Dekameronu. Chyba głównym założeniem adaptacyjnym było zamknięcie postaci w jednej przestrzeni w sytuacji zewnętrznego zagrożenia, na które jedyną metodą jest opowiadanie historii. Reżyserka zlikwidowała całą „warszawskość” powieści. Bohaterowie spektaklu nie wędrują po mieście, nie poznają życia powstańczej ulicy, nie uczestniczą w nim. Nie są aktywni, lecz skupieni na sobie. W spektaklu zabrano im powstańcze czynności, którymi zajmowali się u Zambrzyckiego: Tatar w powieści budował barykadę, pracował w warsztatach naprawczych broni palnej, a Afrykander większość czasu spędzał w szpitalu. Co prawda w spektaklu Kasicy także jest czynnym lekarzem, ale znacznie mniej zapracowanym. To pozbawienie ich aktywności ma swoje negatywne skutki, ponieważ w powieści ich zaangażowanie dawało usprawiedliwienie dla pozornie oderwanych od realiów erudycyjnych rozmów. Rozmowy te toczyły się często pod koniec dnia, gdy bohaterowie wrócili do domu po swojej pracy, a to zupełnie inaczej ustawiało odbiór ich dyskusji: czytelnik wiedział, że to wszystko dzieje się w odpowiedzi na zło, które jest na zewnątrz, że na tym polega walka intelektu z wojną.

Wincenty, grany przez Zbigniewa Walerysia, jest logikiem (co mocno podkreśla scenariusz) i bibliofilem, bardzo przywiązanym do swych książek. Przeraża go myśl, co stanie się z tym księgozbiorem po jego śmierci. Lekarz Afrykander Lecha Łotockiego to najlepsza rola w tym spektaklu. Łotockiemu udało się zachować tajemniczość swej postaci, jej niedookreśloność i to pomimo mocnego okrojenia tej postaci w scenariuszu. Świetny jest, gdy opowiada o swoim ślubie, na który się spóźnił. Także Grzegorz Falkowski stworzył ciekawą rolę Quadratusa: anarchisty, ale o pochodzeniu „papistycznym”.

fot. Katarzyna Stefanowska/ Muzeum Powstania Warszawskiego

Jest ironiczny, z rozbrajającym uśmiechem. Doskonale odnajduje się w scenie, gdy z Tatarem rozmawiają o zracjonalizowanej wierze. I wreszcie Tatar – trudno zrozumieć, dlaczego do tej roli zaproszony został Leszek Bzdyl. Ten świetny przecież tancerz i choreograf, aktorsko jest mało przekonujący (choć trzeba przyznać, że charakterystyczna fryzura dodawała mu tatarskiego charakteru).

Dobra jest początkowa scena, gdy Wincenty z Quadratusem grają w szachy na ślepo. Szachownicy na scenie nie ma, a aktorzy, siedząc obok siebie, patrzą gdzieś ponad widownię i krótko, lecz konkretnie, wypowiadają szachowy układ figur. Ciekawa jest również scenografia Katarzyny Jarnuszkiewicz. Mała scena zaaranżowana w Sali pod Liberatorem została zbudowana z drewnianych palet i pokryta bardzo dużą ilością książek. Co prawda książki nie stoją na regałach, a leżą stosami na podłodze, ale tworzą dobrą przestrzeń dla charakteru rozmów. A te rozmowy zostały zawężone tematycznie do kwestii podstawowych: do tego, kim jesteśmy wobec wszechświata, wobec Boga i drugiego człowieka. Spektakl miał chyba podkreślić to, co tak zachwyca w powieści: umiejętność rozmawiania, toczenia przyjacielskiej dyskusji przez ludzi o różnym światopoglądzie, innych doświadczeniach życiowych. W książce nie ma dydaktyzmu. Rozmowa u Zambrzyckiego jest naturalna. Wyrasta z przekonania, że każdy człowiek jest inny, a sprzeczności schodzą na dalszy plan, bo ważniejsza jest podstawa intelektualna wyrażająca się przywiązaniem do wolności myśli oraz szacunku wobec drugiego. W spektaklu dydaktyzm niestety się pojawia. Kasica wprowadziła na scenę postać Tamary w zaawansowanej ciąży. Tożsamość postaci jest zagadkowa, choć kojarzy się z Maryją. Grana przez Barbarę Jonak, ubrana w białą skromną suknię, zazwyczaj milczy. Z trudem przemieszcza się po scenie. Nagle doznaje widzenia – przemawia przez nią Bóg, który mówi, że kocha wszystkich, bez podziału na lepszych i gorszych. Potem kobieta odmawia własną litanię. Modli się za uchodźców, za nieakceptowanych, za inne kobiety, które nie mogą decydować o sobie.

Drugoplanową postacią jest również Hrabina grana przez Marię Ciunelis. Ta postać została stworzona przez reżyserkę, ale w scenariuszu zabrakło uwiarygodnienia konieczności wprowadzenia jej na scenę. Szkoda, że tak ciekawa aktorka nie dostała odpowiedniej dla siebie roli (w spektaklu Zalewskiego Ciunelis grała gosposię Sokołowską). Hrabina wypowiada kilka mało znaczących kwestii. Jest prawie cały czas obecna na scenie, lecz całkowicie zdominowana przez cztery główne męskie postaci – Hrabina tylko efektownie porusza się i wygląda (nosi perły oraz szal z łasiczki).

W spektaklu nie rozmawia się o powstaniu. Wydaje się, że ono nie istnieje w świadomości postaci. O tym, że coś złego dzieje się na zewnątrz, świadczy gra świateł oraz warstwa dźwiękowa naśladująca strzały i bomby. Reżyserce chyba bardzo zależało, by zuniwersalizować tę historię i trzeba przyznać, że taka koncepcja mogłaby się obronić. W tym zamyśle zgrzytem i niekonsekwencją wydaje się więc wprowadzenie pod koniec spektaklu dwojga młodych powstańców.

Ranna dziewczyna umiera (gra ją Antonina Haber). Chłopak (Maciej Miszczak) w akcie desperacji z kanistrem (ach, te warszawskie kanistry!) w ręku wchodzi na stojący z boku pomost ze schodami. Wygłasza płomienne i naiwne przemówienie o konieczności powrotu ludzkości do początku (chodzi chyba o mityczną pierwotną szczęśliwość?). Wylewa na siebie zawartość kanistra i w sposób symboliczny podpala się.

Spektakl kończy nagranie z panią Wandą Traczyk-Stawską, powstańcem warszawskim. Opowiada ona o zdarzeniu z początku okupacji, które zdeterminowało jej aktywność konspiracyjną i powstańczą. W nagraniu znika wreszcie w świetlnym tunelu, a za nią znikają tam aktorzy. To poetyckie zakończenie koresponduje z finałem książki, w którym po upadku powstania bohaterowie wraz z innymi mieszkańcami wychodzą z miasta w tragiczne nieznane.

Tytuł oryginalny

ROCZNICOWE NIEKONSEKWENCJE

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Justyna Kozłowska

Data publikacji oryginału:

11.08.2022