W roku rocznic narodowych, tragedii narodowych, walki o wiarę, krzyży, tablic i wielkich Polaków chciałbym nieśmiało przypomnieć o pewnej rocznicy, a dokładnie 75. rocznicy śmierci, która minęła w ostatnią niedzielę. Przypominam nieśmiało, bo chodzi o kogoś, kto w dzisiejszych drobnomieszczańskich standardach Gdańska nie zdobyłby poklasku i sarkofagu w Bazylice Mariackiej, a tymczasem należy się tej osobie co najmniej pamięć. Mam na myśli Stanisławę Przybyszewską, córkę Stanisława Przybyszewskiego i Anieli Pająkówny - pisze Marek Górlikowski w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.
Przypominam nieśmiało, bo chodzi o osobę pochodzącą z nieprawego łoża, półsierotę od 11. roku życia, do tego narkomankę uzależnioną od morfiny, pochowaną w wieku 34 lat, w jakiejś bliżej nieznanej mogile na cmentarzu bezwyznaniowym na Chełmie. Jednym słowem, kogoś kto w dzisiejszych drobnomieszczańskich standardach Gdańska nie zdobyłby poklasku i sarkofagu w Bazylice Mariackiej, a tymczasem należy się tej osobie co najmniej pamięć. Mam na myśli Stanisławę Przybyszewską, córkę Stanisława Przybyszewskiego i Anieli Pająkówny. Przybyszewska trafiła do Gdańska w 1923 roku razem z mężem Janem Panieńskim, który został zatrudniony jako nauczyciel rysunku w Gimnazjum Polskim w Wolnym Mieście Gdańsku. Po jego śmierci w 1925 roku Przybyszewska starała się zatrudnić jako nauczycielka w tymże gimnazjum, ale bez powodzenia. Żyła z pieniędzy, które przysyłała jej rodzina i lekcji języków obcych, bo znała ich kilka, była wszechstronnie wyk