"Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł" jest filmem zaskakująco dobrym - w felietonie dla e-teatru pisze Witold Mrozek.
Aż dziwne, że powstał we współczesnej Polsce, gdzie o ważnych wydarzeniach z czasów PRL kino opowiadało dotąd przede wszystkim na dwa sposoby. Jeden - to nostalgia za zrabowanymi przez czerwoną tłuszczę dworkami i rodową porcelaną; tęsknota za prawdziwą, "przedwojenną" elitą. Drugi - to perspektywa kruchty, gdzie każdy sprzeciw wobec systemu to przejaw bogoojczyźnianej walki narodu pod duchowym przewodnictwem Kościoła, a ruchy opozycyjne są w prostej linii spadkobiercami warszawskich (styczniowych, listopadowych etc.) powstańców. Tak jak nie mamy kina społecznego - z perspektywy dworku nie można bowiem robić kina społecznego, a co najwyżej kino "dobrej pani", to pochylającej się nad plebsem z pobłażliwym uśmiechem, to odwracającej odeń twarz z odrazą - tak tym bardziej nie mamy filmów, które łączyłyby cechy kina społecznego i historycznego. Antoni Krauze zrobił zatem rzecz, której się po polskim reżyserze nie spodziewałem. W zrealizow