"Robinson Crusoe" w reż. Dariusza Wiktorowicza w Teatrze Dzieci Zagłębia w Będzinie. Pisze Henryka Wach-Malicka w Dzienniku Zachodnim.
Trudno dziś dzieciom zaimponować. Wychowane na migających telewizyjnych obrazkach, nie zawsze dają się uwieść scenicznej magii. Teatr Dzieci Zagłębia w Będzinie szuka różnych sposobów na przyciągnięcie młodej publiczności. Z dobrym skutkiem; w niektóre dni będzińska scena musi grać po trzy spektakle, by skrócić kolejkę oczekujących. Rodzice i nauczyciele (to oni przecież decydują o kupnie biletów) wyglądają na zadowolonych, patrząc jak maluchy z przejęciem współuczestniczą w budowaniu teatralnej rzeczywistości. W czasie spektaklu pt. "Robinson Crusoe" empatia dzieci jest tak duża, że gdy Robinson nie zauważa płynącego na horyzoncie żaglowca, wstają z miejsc, krzyczą, a nawet gotowe są ów statek zawrócić. I nie ma w tym zachowaniu niczego niewłaściwego, bo w pierwszej minucie przedstawienia trzystu małych widzów zostało zaangażowanych do ról majtków. Dostali wiosła, liny, zostali przeszkoleni w okrętowej musztrze i to był strza�