Minione sezony (2011/2012/2013/2014) pozostawiły we mnie poczucie goryczy. Powinienem dziś wyliczyć osiągnięcia i sukcesy z ostatnich trzech lat. Jednak ogromny niedosyt każe mi przede wszystkim podsumować to, czego nie udało się zrobić w Powszechnym - pisze Robert Gliński, dyrektor Teatru Powszechnego w Warszawie.
Starałem się kontynuować model teatru, który prowadził Zygmunt Huebner. Uważałem, że Powszechny to repertuarowy teatr dla widza i dla Warszawy. Dlatego graliśmy 6 razy w tygodniu. Mimo wyraźnych nacisków, by grać tylko w weekendy, bo to zaoszczędzi pieniądze. Uważałem, że teatr to nie jest budka z hot dogami, że pełnimy misję, nawet jeśli przynosi to straty finansowe (granie we wtorki, środy i czwartki). Dlatego graliśmy ponad 380 spektakli w ciągu roku. Teatr, który nie gra wieczorem, wygląda jak grób. Straszy. A mam wrażenie, że najbardziej pożądanym przez władze miasta był spektakl p.t. "Teatr zamknięty". Nie chcieliśmy tej pozycji w repertuarze Powszechnego. Parafrazując Kazimierza Dejmka uważałem, że "dupa do srania, teatr do grania". Nie udało się zrobić w Teatrze Powszechnym wielu przedstawień, które planowałem. Starałem się stworzyć w Powszechnym repertuar oparty przede wszystkim na polskiej literaturze, poruszający ważne pro