Nieustannie obecne jest niepokojące pytanie o ludzką potrzebę miłości i kontaktu z drugim człowiekiem, samotność, ale przede wszystkim o ludzką godność - o spektaklu "Martwa królewna" w reż. Romualda Szejda w Teatrze Scena Prezentacje w Warszawie pisze Karolina Matuszewska z Nowej Siły Krytycznej.
Życie Irki Łaptiewy nie należy do szczególnie atrakcyjnych, podobnie jak i sama bohaterka sztuki Nikołaja Kolady "Martwa królewna". Trzydziestoletnia kobieta, zwana Rimmą, jest weterynarzem w podrzędnej klinice dla zwierząt w niewielkim rosyjskim miasteczku. Zajmuje się uśmiercaniem czworonogów. Samotna i brzydka, nie dba ani o siebie, ani o miejsce, w którym żyje. Towarzystwa dotrzymują jej jedynie ukochana suka Lanka oraz lokalni pijacy, którzy uważają lecznicę za bezpieczną melinę. Z tej rutyny codziennych obowiązków i mało wyszukanych rozrywek Rimmę wyrywa pojawienie się Niny - koleżanki ze szkoły, która napadła na bank i teraz ucieka przed policją oraz Maksyma - eleganckiego sąsiada chcącego kupić psa do pilnowania podmiejskiej daczy. To spotkanie jest dla Rimmy szczytem upokorzenia, ale dzięki niemu pamięć o niej będzie żywa. "Martwa królewna" w spektaklu Romualda Szejda jest opowieścią Maksyma (Przemysław Stippa) o znanej mu niegdyś k