Co z tego, że reżyserzy teatralni za premierę dostają kilkadziesiąt tysięcy? Czasem jednorazowe wynagrodzenie musi starczyć na rok - pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.
Gdy spojrzy się na ich jednorazowe wypłaty, można czasem gwizdnąć z zazdrości. 30 tys. to nieoficjalny "standard" za premierę na dużej scenie. 20 tys. - minimum na małej. Gwiazdy mogą zażądać za premierę nawet koło 100 tys., a zapraszani z zagranicy mistrzowie - kilkaset. W środowisku krążą też legendy o tzw. stawce Lupy czy stawce Warlikowskiego. - Podobno to "bańka" - szepce jeden z reżyserów trzydziestolatków. Wśród jego rówieśników plotki to czasem jedyna metoda walki ze stresem. A napięć nie brakuje w pokoleniu artystów, którzy weszli do gry w ostatnim dziesięcioleciu. Przede wszystkim: by zacząć zarabiać, trzeba zadebiutować. Młodzi reżyserzy toczą więc bitwy, by zdobyć pierwszy wpis do artystycznego CV. Niektóre teatry nauczyły się wykorzystywać tę sytuację i prowadzą "młode sceny": można zrobić spektakl, ale za drastycznie niskie stawki. - Za swoje pierwsze samodzielne przedstawienie dostałam 5 tys. - mówi Weronika Szczaw