Po premierze "Wyzwolenia" w 1970 roku w Kaliszu Maciej Prus powiedział: "Chcę robić teatr mocnych namiętności, w którym - jak w Wyzwoleniu - dojdzie do głosu gwałtowność myślenia o żywotnych problemach polskiej współczesności [...] interesuje mnie sprawa szerszego spojrzenia na losy Polaków". W osiem lat później zrealizował na scenie Teatru Dramatycznego "Noc Listopadową", ostatnio - "Dziady" w Teatrze Wybrzeże.
A przecież w międzyczasie sięgał po dramaturgię modernizmu, zwłaszcza z obszaru skandynawskiego, po klasykę rosyjską, fascynował go Witkacy... EWA KIELAK: Czy śledząc tę drogę twórczą można mówić o zdradzie, na pewien czas, młodzieńczych ideałów, czy raczej o świadomym wyborze? MACIEJ PRUS: Ja i wówczas myślałem o "Nocy Listopadowej"... Często bywa tak, że reżyser po studiach chce realizować największe utwory klasyki narodowej, bo ma jeszcze tę bezczelność. Z czasem nabiera krytycyzmu wobec samego siebie, pokory. I dopiero po latach ponownie może zdobyć się na odwagę, ale już mając zupełnie inny stosunek do tych utworów. W jakimś sensie kontynuowałem więc swoje pierwsze teatralne zainteresowania, tylko nie sięgałem już tak wysoko. W "Peer" Gyncie", "Eryku XIV", utworach Witkacego... szukałem treści uniwersalnych, a nie kolorytu lokalnego np. norweskiego, czy odbicia czasu historycznego. Interesował mnie w nich obraz świata, w