"Yentl" w reż. Tibora Miklosa w Teatrze Muzycznym w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.
Teatr Muzyczny obiecywał nowatorską formę muzycznego monodramu. Ale "Jentl" jest hybrydą recitalu z piosenkami Michela Legranda z nieudolnym przedstawieniem szkolnym. Śpiew Anny Dzionek to rzadkie chwile, kiedy słychać, że aktorka wie, o czym mówi. Także dlatego, że akustycy świetnie panują nad brzmieniem wokalu. Gdy jednak Dzionek przestaje śpiewać, zaczyna się dramat. Tekst nie klei się w ustach. Sufler zawodzi. Poszczególne zdania funkcjonują jak osobne, nie powiązane byty. Do tego interpretowane z przedszkolną manierą, zgodnie z którą słowo "cisza" mówi się cicho, a słowo "krzyk" - głośno. Winna jest bariera językowa podczas pracy z reżyserem - Węgrem. Ale i sam reżyser. Bo to Tibor Miklos zgodził się na adaptację, o której powiedzieć, że jest fatalna, to nic nie powiedzieć. Ona nie istnieje. To po prostu streszczenie opowiadania Isaaca Bashevisa Singera, wygłoszone ze sceny, bez próby dramatyzacji fabuły. Na akcję w żaden sposób