"Wieczór sierot", spektakl Michała Borczucha zamówiony przez Festiwal Dialogu Czterech Kultur, jest osobliwy jak jego tytuł. Niby pojemny, ale i pobieżny, niby ciekawy, a jednak niezupełnie. Ani dobry, ani zły, co jest zwykle najmniej pomyślne dla scenicznej kariery - pisze Monika Wasilewska w Gazecie Wyboczej - Łódź.
Młodego krakowskiego reżysera, który podbił Stary Teatr realizacją "Lulu" Franka Wedekinda, poproszono w Łodzi o inscenizację tekstów Janusza Korczaka. W ten sposób spektakl mógł się wpisać w projekt festiwalowy, związany z postacią żydowskiego lekarza, obejmujący spacer szlakiem sierocińców, dyskusję i koncert w podwórku przy ul. Wschodniej. Ze wskazanych miejsc do grania Michał Borczuch wybrał zrujnowany pałac przy ul. Pomorskiej 21, w którym rezydowało towarzystwo kredytowe, a potem Akademia Medyczna. Odrapane ściany, sypiące się tynki, przykurzone neoklasycystyczne freski to scenograficzny samograj, żywy obraz osierocenia. Nostalgiczny i przejmujący. Wprowadzeni tam aktorzy zyskali oblicze zjaw, półrealnych bytów z odciśniętą w ciałach przygnębiającą historią. Zdecydowanie trudniej byłoby uzyskać podobny efekt w zbitej ze sklejki dekoracji. Na "Wieczór sierot" złożyło się kilka tekstów Korczaka - prócz "Króla Maciusia I"