René Pollesch jak żaden inny zagraniczny reżyser zmienił polski teatr. Co nowego jeszcze odkryjemy w polityce, ekonomii i kulturze po jego najnowszej warszawskiej premierze - Jacksonie Polleschu? - pyta w Przekroju Łukasz Drewniak.
Stoję na Marszałkowskiej i rozmawiam z René Polleschem. Niemiecki reżyser wyskoczył z prób "Jacksona Pollescha", pije kawę, pali papierosa za papierosem, je obiad, macha widelcem, odgrywa scenki. Knajpa jest obok TR Warszawa, ulica ruchliwa, Pollesch musi przekrzykiwać hałas. Mówi o kryzysie ekonomicznym, powinnościach artysty, politycznym kłamstwie i iluzjach społecznych. Teatr jest w tej rozmowie na ostatnim miejscu. Autor? Pollesch twierdzi, że równie dobrze mógłby nie podpisywać swoich sztuk, wycofać swoje nazwisko jako reżyser. Aktor? Pollesch współczuje mu, że musi grać na scenie, zamiast pielęgnować w domu swoją prywatność. Przechodnie patrzą na nas, ja patrzę na Pollescha i przypomina mi się jego pierwsza wizyta w Polsce. Polityczny spadochroniarz Urodzony w 1962 roku René Pollesch jest obok Franka Castorfa, Christopha Marthalera i Thomasa Ostermeiera jednym z nauczycieli nowego polskiego teatru. Od Niemców nauczyliśmy się, jak zmienić rel