Niewiele wiemy o panu staroście spiskim, Zawiszy Czarnym z Garbowa, szczęśliwym mężu pani Barbary Wyszówny (bratanicy Piotra Wysza, biskupa krakowskiego), niewiasty "rzadach przymiotów, która kilku na świat wydała synów" - jak pisze Długosz w swoich "Dziejach polskich". Ale to co wiemy, było popularne. Za Długoszem szedł Niemcewicz w swoich "Śpiewach historycznych", a Niemcewicza znało podówczas każde polskie dziecko. Czemuż więc Słowacki w niespełna trzydzieści lat później przerabia historycznego bohatera na postać legendarną? Do czego potrzebny mu Zawisza ubogi (choć był starostą spiskim), uprawiający celibat (choć był żonaty i dzieciaty), prostaczek (choć na pewno władał kilku językami, należał do światowej elity rycerstwa i wyróżniał się talentem dowodzenia, nie tylko siłą fizyczną)? Czemu? - Bo bohater potrzebny był od zaraz!
Na nieszczęście narodowe i klęskę 1830 roku, na emigracyjne oderwanie od realnego życia społecznego, na własną chorobę i samotnictwo - takiego próbował lekarstwa Słowacki. To rok 1844, okres mistycyzmu. Do przeszłości należą już lata walki i krytyki, lata "Kordiana" i "Fantazego". Lękiem na poczucie beznadziejności stanie się twórczość "ku pokrzepieniu serc". Rozwinął to później Matejko i Sienkiewicz. Na razie obserwujemy u Słowackiego, jak nowa tendencja "ocalająca" splata się z dawną, krytyczną w ocenie przeszłości narodowej. Widząc nadal "czerep rubaszny" szuka teraz poeta przede wszystkim "duszy anielskiej" i znajduje ją w szeregu postaci rycerskich - z prostej szlachty, która na swej służbie orężnej nie zrobiła interesu. Widzi ciemne sprawki Horsztyńskiego, widzi szabrownictwo i eksploatację chłopów Gruszczyńskiego ( w "Śnie srebrnym Salomei"), ale próbuje z nich uczynić bohaterów. Wreszcie komponuje fikcję - Zawiszę, tym razem