Viscontiego intrygowało to, co w społeczeństwach zgubne, chore. W sprężynach destrukcji dłubał od zarania swej twórczości. Źródeł rozkładu upatrywał w złej miłości, w dewiacjach seksualnych. "Zmierzch bogów" nie jest kroniką. Tryby nazizmu miażdżyły przecież inaczej. Tylko czy dużo inaczej w istocie? - przed premierą "Zmierzchu bogów" w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku pisze Henryk Tronowicz w Polsce Dzienniku Bałtyckim.
W "Zmierzchu bogów" syn-narkoman i pedofil gwałci matkę. Potem matkę i jej kochanka truje. I czynem tym się delektuje. W hitlerowskich Niemczech trwa bezpardonowa walka o władzę. W rodzinie niemieckich potentatów przemysłowych mnożą się intrygi i skrytobójcze mordy. Kino drastyczne. Esencja znieprawienia i dekadencji. Publiczność teatralna przywykła, że na ekran przenosi się dramaty Szekspira, Gogola, Wyspiańskiego. W teatrze Wybrzeże tymczasem postanowiono - bo i czemu nie - zaryzykować inwersję. Oto na sobotę zapowiedziano spektakl oparty na podstawie scenariusza, według którego Luchino Visconti nakręcił 40 lat temu "Zmierzch bogów". Visconti miał zresztą w dorobku więcej spektakli teatralnych i oper aniżeli dzieł filmowych. Ale w dziejach kina zapisał się jako mistrz w kreowaniu wystawnych "oper śmierci". Viscontiego intrygowało to, co w społeczeństwach zgubne, chore. W sprężynach destrukcji dłubał od zarania swej twórczości. Źródeł