"Ragtime" w rez. Marii Sartovej w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.
Czas muzyki rag, początek XX wieku, to krótka, ale burzliwa epoka w dziejach Stanów Zjednoczonych. Musical to gatunek sceniczny wymyślony przez Amerykanów i do dziś przez nich hołubiony. Z tych przesłanek łatwo wysnuć tezę, że musical "Ragtime" z muzyką Stephena Flaherty'ego, oparty na powieści Edgara Lawrence'a Doctorowa, musi mieć dla obywateli USA wyjątkowe znaczenie. Wprowadzeniu tego tytułu na afisz Gliwickiego Teatru Muzycznego, po raz pierwszy w Polsce, towarzyszyło więc wielkie zainteresowanie. Co do wysiłku wykonawców nadzieje się spełniły, co do wartości samego musicalu - niekoniecznie. "Ragtime" nie plasuje się w pierwszej dziesiątce klasyki gatunku, przed wszystkim ze względu na kiepską konstrukcję. Terrence McNally (libretto) i Lynn Ahrens (piosenki) stworzyli opowieść utkaną z amerykańskich mitów i, niestety, schematów. Dwa wątki, z których tylko jeden zakończy się szczęśliwie, biegną niezależnie od siebie, zaś ich związan