Przygoda jak każda inna, bo wszystkie sztuki na tym świecie są o miłości. Tylko w niektórych jest happy end.
Wsiadam do autobusu nr 204, który wiezie mnie do bułgarskiego domu. Kupuję bilet u kierowcy, kasuję. Wtem pewien Młody Człowiek podchodzi, mówi do mnie, nie rozumiem, przechodzimy na angielski - opowiada Katarzyna Raduszyńska.
Tłumaczy mi, że zamiast jednego lewa, dałam kierowcy jedno euro. Wracam, przepraszam kierowcę, ale nie mam jednego lewa. Młody człowiek ofiarowuje mi monetę, odwdzięczam mu się euro. Miło, uśmiechamy się. Starszy pan, obserwujący nas od początku mówi mi, że tutaj euro to my nie lubimy, nie można pokazywać takich pieniędzy, nie można płacić kierowcy za bilet w euro, bo to nielegalne. Ponownie przepraszam i tłumaczę (dlaczego??), że to nie jest także moja waluta, zastanawiając się jednocześnie, jaki właściwie mam stosunek do euro poza Berlinem, Monako i Livorno. Jest mi wstyd, głupio, niezręcznie, że to jedno euro znalazło się w moim portfelu (dlaczego??). Odpowiadam na pytanie Pana, skąd jestem, a Pan natychmiast przechodzi na polski. Bułgar, który studiował kilkadziesiąt lat temu na Politechnice Warszawskiej, na Wydziale Budowania Maszyn Okrętowych, ożenił się z Polką, po czym wyemigrowali do USA, gdzie przez dwadzieścia lat mieszkali w No