Jeszcze do niedawna narzekaliśmy na zbytnią wstrzemięźliwość, jaką teatry łódzkie przejawiają w stosunku do dramaturgii awangardowej. Było to swoiste "czekanie na Godota", a raczej na Becketta, na Ionesco, na Pintera, na Mrożka. Dziś można już stwierdzić z całą pewnością, że ten okres mamy za sobą. Po dwóch premierach Mrożka przyszła kolej na Samuela Becketta. Ale na jakiego Becketta! Teatr Nowy sięgnął po dość świeżą jego sztukę, bo po "Radosne dni", napisane w 1960 roku, a wystawione w paryskim "Odeon Theatre de France" w końcu 1963. W Polsce jest to prapremiera. Zasadniczy pomysł sztuki "Radosne dni" polega na pozornie tylko absurdalnej sytuacji. Po środku sceny przedstawiającej opuszczoną plażę lub pustynię mały pagórek, czy kopczyk, w którym tkwi zakopana zrazu po pas, a w drugim akcie - po szyję, starzejąca się kobieta - Winnie. Jej mąż Willie, kryjący się w pobliżu w jakiejś jamie, prawie się nie pokazuje i prawie nie odzy
Tytuł oryginalny
Radosne dni
Źródło:
Materiał nadesłany
"Głos Robotniczy" nr 40