"Jest jedna rzecz, której teatr długo już nie zniesie, przynajmniej w tym kraju: nuda".
Nie, to nie są słowa żadnego z naszych, rodzimych krytyków ani malkontentów teatru. Człowiek, który je wypowiedział, ma prawo do skrajnych ocen, bo sam jest częścią teatru. W dodatku wróciła moda na jego twórczość. Dramaturgia ARTHURA MILLERA rzadko pozostawia widza obojętnym wobec problemów zawartych w jego sztukach. Te zaś jeszcze kilkanaście lat temu były silny on punktem repertuarowym polskich scen, jak choćby wsławiona wspaniałą kreacją Jana Świderskiego "Śmierć komiwojażera". Dobrze więc się stało, że o dorobku Millera przypomniał sobie warszawski Teatr Dramatyczny i sięgnął po napisano przezeń w 1980 roku dwie jednoaktówki: "Coś jakby historia miłosna" i "Elegia dla pewnej pani". Mocno wyeksponowany wątek psychologiczny, akcja osadzona we współczesności - tak, to cały Miller. (W "Elegii o pewnej pani" mamy do czynienia z subtelną grą słów, swoistym męsko-damskim ping-pongiem między dwojgiem nieznajomych. Zupełnie