W nurcie historycznych rozliczeń, ponoć najbardziej wyraźnym w polskim teatrze, nie zachwyciło tak naprawdę nic - pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.
Czwarty dzień festiwalowych zmagań to dzień najbardziej urozmaicony. Jeden spektakl konkursowy, dwie realizacje Mrożka i prapremiera "Miasta utrapienia" Jerzego Pilcha w reżyserii Tomasza Mana. Istny kogel-mogel okazał się mieszanką wybuchową. Cztery spektakle, cztery poziomy i cztery estetyki teatralne, choć nie wiem, czy ten ostatni mieści się w ramach jakiejkolwiek estetyki. Zaczęło się od "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł" Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki z Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu. Ten tandem już nieraz udowodnił, że ich bliższa współpraca nie przynosi dobrych efektów, ale tym razem udało mu się zburzyć niesławny mit. Złośliwi mówią, że Strzępka szczęśliwie nie zdążyła zepsuć świetnego tekstu Demirskiego, a inni, że w końcu zadziałał w tym teatrze humor - to, czego nieustannie brakowało we wcześniejszych realizacjach. Prawda jest pewnie pośrodku, bo w myśl zasady "do trzech razy sztuka" i Demirski na