"Freddie" w reż . Irminy Kant w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.
Nie widziałem jak dotąd spektaklu, którego zapowiedzi tak rażąco mijałyby się z zawartą treścią. Intencje Irminy Kant są dla mnie w pewnym sensie niezrozumiałe. Czym tak naprawdę jest najnowsza premiera Teatru Studio? Grą z widzem? Z jego przyzwyczajeniami? Można odnieść wrażenie, że posłużono się legendą Mercury'ego, aby ściągnąć widzów do teatru dla samego teatru. Widowisko można podzielić na dwie części. Pierwsza to konwencjonalna fabuła. Akcja dzieje się w ostatnich dniach przed śmiercią Freddiego (Tomasz Borkowski). Wielki muzyk umiera na AIDS. Sporo miejsca poświęca się na relacje wokalisty z jego otoczeniem - matką, fryzjerem, kucharzem, przyjaciółką Mary Austin. Dobrze napisany tekst jest pełen patosu. Ale podniosłe frazy nie przeszkadzają w uważnym odbiorze. Mroczna scenografia Pauliny Czernek przedstawia mieszkanie cesarza. Przecież Freddie jest takim ,,boskim pomazańcem". Lustro oprawione złotawą ramą wisi nad dużą wan