Patetyczne i melodramatyczne sformułowania, padające z ust aktorów, wzbogacone o stosowną w takich sytuacjach dawkę "przeżywania" i "nadawania ciężaru znaczeniowego", obracają się we własne karykatury - o "Seksie nocy letniej" w reż. Andrzeja Majczaka w Teatrze Bagatela w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.
Pierwsze wrażenie wizualne: replika Czechowa. Zaraz potem jednak, gdy pojawiają się koleni bohaterowie, zawiązują się dialogi i ustanawiają relacje między postaciami, spektakl zaczyna pobrzmiewać Szekspirem. Całość naznaczona została subtelnym, prawie niewidocznym, piętnem Woody'ego Allena. Obudowana takimi nazwiskami najnowsza premiera krakowskiego teatru, wydawać by się mogło, skazana jest na sukces. Premierowy pokaz sukcesem jednak nie był - ze sceny ziało nudą i nijakością. Trzy pary znajdujące się na trzech etapach wspólnego życia (małżonkowie, narzeczeni na dzień przed ślubem oraz para w nieformalnym związku) spotykają się letniego wieczoru, by zjeść kolację, wypić trochę wina, porozmawiać. "Rozmowa" właśnie, czy może "mówienie", to chyba słowo-klucz utworu dramatycznego. Akcji w znaczeniu działania scenicznego nie ma bowiem w "Seksie" zbyt wiele. Nawet, gdy się pojawia, często usuwana jest za kulisy (strzał z pistoletu) lub ukazyw