Od kilku lat urządzam swój mały, całkiem nieoficjalny, festiwal teatralny. Skoro wyczytam, że w repertuarze kilku teatrów (najlepiej małych - ale to nie jest warunek) jednocześnie pojawia się "Wesele", znaczy to, że nadchodzi czas podróży śladami gości Rydla. Jest bowiem w dziele Wyspiańskiego zawarta siła, która zmusza każdego reżysera do jasnego wykładania swego sądu o świecie. I nawet jeśli trafi się ktoś, kto rozmyślnie kłamie, to szwy, jakimi przyfastrygowano rozmaite koniunkturalizmy do materii utworu, są bardzo widoczne i doskonale świadczą o naturze swych czasów. A to jest bardzo dla obserwatora pouczające. Tak więc kontakt z "Weselem" granym tu i tam może wiele powiedzieć zarówno o panujących modach teatralnych, jak i o rozumieniu miejsca utworów klasycznych na współczesnych scenach i - oczywiście - o stanie umiejętności aktorskich. A więc obecnej zimy, gdy znowu można było oglądać kilka nowych premier mojego "dzieła testoweg
Źródło:
Materiał nadesłany
"Teatr nr 5