W Teatrze Kameralnym pokazano Witkacego. Okazja rzadka. Duże teatry stronią od witkacowskiej dramaturgii, choć ta zdobyła już sobie (szlify klasyki; nawet Jaszczowi, i etatowemu pogromcy wszelkich udziwnień i snobizmów, zdarzało się ją chwalić. Trudno się jednak dziwić dużym teatrom: bo i krótkie to, i elitarne, o tonacji mętnej i myśli przewodniej wysoce niejasnej. "Matkę" więc uznać należy za akt repertuarowej odwagi. Także względem własnych możliwości teatru; przede wszystkim w zakresie stylu wykonawczego.
Piekielny jest ten Witkacy, ale jak go grać? Czy wedle reguł Czystej Formy, jak życzył sobie autor w owych wypowiedziach teoretycznych? Łamie on wprawdzie normy życiowego i psychologicznego prawdopodobieństwa, kawałkuje świat i miesza motywacje ludzkie, ale po powierzchni przewrotnie wzbełtanej breji pływają strzępy realiów i znaczeń. Sztuki Witkacego bynajmniej nie są tak z punktu widzenia logiki życiowej niedorzeczne, jakby sobie życzył autor: rzeczywistość doń doszlusowała. Bezsens staje się sensem odwróconym: buntem przeciw określonym konwencjom sensu. Witkacowskie niedorzeczności i deformacje, które miały budzić stany odległe od uczuć życiowych, skłonni jesteśmy z perspektywy lat odbierać jako rzecz nader konkretną - satyrę. Wielką satyrę na świat i cywilizację wieku XX. Z przeczuciem nadciągającej (katastrofy, nie tak bardzo znów - za życia Witkacego przynajmniej - odległym od najtrzeźwiejszego poczucia rzeczywistości. Tak nieraz b