„Invisible” Grupy Coincidentia w reż. Pawła Chomczyka w Siedlisku Kultury Solniki 44. Pisze Monika Żmijewska w „Gazecie Wyborczej Białystok”.
Agdyby tak zajrzeć światu pod podszewkę, pokazać to, czego nie widać, a przecież jest? Zobaczcie spektakl Grupy Coincidentia "Invisible", oni to właśnie robią: opowiadają o niewidzialnym. Zatrzymują czas, eksplorują przestrzeń na styku światła i mroku. Na scenie - historia właściwie pozbawiona fabuły. Ale jak się ogląda!
Grupa Coincidentia od kilku lat zaprasza do swej miejscówki na leśnej polanie – teatralnej stodoły zbudowanej pod nazwą Siedlisko Kultury Solniki 44 (w Solnikach pod Zabłudowem). Spektakle w tym miejscu zyskują dodatkowy magiczny wymiar, bo to przestrzeń naprawdę niezwykła. Kto był, o tym wie i sile miejsca ulega. Kto nie był – wybrać powinien się koniecznie i sprawdzić na własnej skórze. Twórcy Siedliska od czasu do czasu też, pamiętając o niezmotoryzowanych, przywożą swoje przedstawienia także do Białegostoku. I tak będzie też teraz – w weekend swój najnowszy spektakl „Invisible" pokażą w zaprzyjaźnionej Akademii Teatralnej.
To świetna okazja, by dać się zagarnąć na wyprawę na drugą stronę, tę, której zazwyczaj nie widać albo też widać, ale zupełnie nie zwracamy na nią uwagi. To okazja, by się zatrzymać, zawiesić w bezczasie i poobserwować, co też wyprawia nam przed nosem energia, której na co dzień nie zauważamy. Bo nie chcemy, bo akurat stoimy po niewłaściwej stronie światła.
Coincidentia to za nas załatwi: posadzi po właściwej stronie, spróbuje pokazać niewidoczne. Choćby drobinki pyłu tańczące w powietrzu, w smudze mocnego światła rozgarniającego mrok. Niby nic: najpierw strzepnięcie płachty, potem wypuszczenie dymu. Efekt? Piękna wizualnie scena: wirujące drobinki tworzą niesamowite, wręcz galaktyczne konstelacje. I przykład, jak za sprawą wyobraźni i animacyjnych talentów można tworzyć sceny z niczego: coś się wznosi, coś przemieszcza, tworzy wspólne światy. Dla przyzwyczajonych wyłącznie do tego, że przedmiot animowany przez aktora musi być czymś konkretnym i czytelnym, to może być nowość. Bo czy pył można zamienić w mobilnych bohaterów jakiejś sceny? Otóż można. Powołując do życia w sposób wręcz czarodziejski.
Tajne życie przedmiotów
Takich fantasmagorycznych sztuczek w spektaklu jest sporo: np. wirujący zawieszony w próżni notes (nawet jeśli, znając prawa fizyki, wiemy, jak to się dzieje, na wyobraźnię działa dalej mocno) czy spadające bańki mydlane. To momenty, w których większość widzów magii się poddaje, ale czyż nie tego czasem od godziny spędzonej w teatrze oczekujemy? Zabrania nas w świat dziecięcego zachwytu?
Mamy w spektaklu miks nieracjonalnej magii i racjonalnych tez, naukowe próby wytłumaczenia tego, co niewytłumaczalne, a wszystko to podlane autoironią z udziałem autotematycznych wątków. Bo twórcy (Dagmara Sowa, Paweł Chomczyk, Robert „Meg" Jurco) przypomną też pierwszą zasadę lalkarstwa, wyniesioną (?) ze szkoły teatralnej: „Lalkarze muszą wierzyć w tajne życie przedmiotów, jeśli chcą, by życie to wydawało się prawdziwe". Przypomną też znaną w środowisku anegdotę z Andrzejem Łapickim, aktorem dramatycznym, zachwyconym sceną, w której pokaźnej postury lalkarz animował łyżeczkę: „Jak to możliwe, że widać łyżeczkę, a nie widać kolosa?".
A jednak. Otóż i najlepsze podsumowanie talentów lalkarzy, rozumiejących podskórne życie przedmiotów i dowodzących istnienia światów równoległych i bytów absolutnych. O tym też po trosze jest i spektakl: o szacunku, uważności i ciekawości tego, co na pozór niewidoczne.
Duchy, koncert, eksperyment
Twórcy bawią się konceptem „niewidzialnego" – nazywając, słusznie zresztą, spektakl „laboratorium rzeczy niewidzialnych". Próbują pokazać nicość w materialnej formie, ale też zastrzegają „sobie prawo do prezentacji wybranych zdarzeń scenicznych w formie niewidzialnej", co faktycznie też się na scenie dzieje.
W efekcie „Invisible" to świetny miks teatralnej magii, filozofii, performance’u, eksperymentu, koncertu na żywo, interakcji z widzami. I humoru. Konkretnej fabuły tu brak, za to wszystkiego jest tu po trosze – na scenie powstaje barwny patchwork, na którego kształt poniekąd może mieć też wpływ publiczność.
Żeby jednak nie pozbawiać widzów niespodzianki i smakowania widowiska po swojemu, napiszemy tylko, że twórcy w ciągu około godziny, w poszukiwaniu istoty niewidzialnego, pustą scenę zapełnią niemal w całości. Przywołają duchy znanych postaci, których dyskusja na temat pewnej teorii skończy się kłótnią. Zagrają koncert (świetna muzyka na żywo i wokal). Poddadzą widzów pewnemu eksperymentowi i podarują im element tegoż eksperymentu. Zmontują wreszcie coś, co wprawi ich samych w zakłopotanie, potrzebny będzie więc telefon do przyjaciela, a właściwie przyjaciółki, by w dylematach pomogła…
Warto zobaczyć.