Powszedni dzień warszawskich teatrów. Jakiś styczniowy wtorek czy piątek. Polowa sezonu. Trochę więc przedstawień nowych, parę mocno podstarzałych, jedna, druga premiera. Wybieram ten wieczór bez szczególnych intencji. Niech będzie zwyczajnie - dzień jak co dzień. W Teatrze Studio nadal jeszcze, od przeszło roku gra się "Dawne czasy" Pintera. Nie bardzo wiedzieć dla kogo - bo na widowni tylko dzięki temu więcej ludzi niż na scenie, że obsada ledwie trzyosobowa - ale się gra. Nie ta jednak prosta konstatacja liczby widzów na kłopotliwie pustej - choć znacznie przez scenografię zmniejszonej - sali Studia dała asumpt do tytułu niniejszych refleksji. W każdym razie nie ona przede wszystkim powoduje, że chcę tu pisać o teatrze pustym. Samo już natomiast przedstawienie "Dawnych czasów" - i owszem, taki asumpt daje. Chciałem pisać o tym spektaklu po premierze, ale przeczytałem o nim bodaj w "Literaturze" tekst Jana Kłossowieza i uznałem, że szkoda arm
Tytuł oryginalny
Pusty teatr
Źródło:
Materiał nadesłany
Kultura nr 7