EN

22.02.2024, 15:11 Wersja do druku

Pułapka empatii

„Bim-Bom-Boom! Pracoholiczna komedia romantyczna" Michała Walczaka w reż. autora w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Szymon Kazimierczak, członek Komisji Artystycznej 30. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. Maciej Zakrzewski / mat. teatru

Zmieszany patrzę, jako ex-mieszkaniec łódzkiej Legionów (którą pamiętam i pod nazwą Obrońców Stalingradu), jak moja ulica stała się bohaterką memów o ogólnopolskim zasięgu. Śmieję się z nich do wewnątrz, bo wiem doskonale, że generalny remont należał się temu zabiedzonemu odcinkowi miasta od dekad. Do Teatru Powszechnego przy wybebeszonej Legionów, niełatwo się dziś więc chadza: należy na pewno wyjątkowo uważać pod nogi, przedzierać się trzeba przez kładki i chaotycznie porozstawiane barierki, uprzednio przeskakując wystające torowisko – jeśli w porę nie przeszło się na właściwą stronę Zachodniej. Mknąłem tamtędy lutowego wieczoru i przeczuwałem, że Michał Walczak, który zwykle bystro rozgląda się po miejscach, gdzie tworzy, z pewnością zdyskontuje ową śmieszność najbliższego otoczenia (a że w granych przez ścianę po raz tysięczny Szalonych nożyczkach chodzą żarty na ten temat, byłbym gotów postawić pieniądze). Dla wytrawnego komediopisarza bezładnie rozkopana ulica przed fasadą teatru to nie tylko gotowy żart, ale i potencjalny sojusz z widownią, która doskonale wie, jak smakuje bezradność, towarzysząca poruszaniu się po Łodzi.

Bim-Bom-Boom! Pracoholiczna komedia romantyczna od takiej zaczepki rzeczywiście się zaczyna. Walczak szturchając porozumiewawczo lokalsów, kruszy mur między nimi a wykonawcami, którzy musieli przeczołgać się tą samą drogą, by zagrać spektakl. Ale nie nacina lokalnej tkanki nazbyt głęboko, jak przed laty w znacznie poważniejszym dramacie Kopalnia, dojmującym obrazku wałbrzyskiej depresji. Przy kilku kosmetycznych korektach, można by zresztą „kopiuj-wklej”, niemal bezstratnie wystawić rzecz w innym mieście. Dość powiedzieć, że tytuł jego nowej komedii nawiązuje do legendarnego gdańskiego Teatrzyku Bim-Bom, i raczej duch czasu, bardziej niż miejsca, został w niej uchwycony. Cóż, że ów Zeitgeist tak dobrze rymuje się z lokalną atmosferą zmęczenia wiecznym czekaniem na zmiany.

„Łódź jest przepracowana, bo rozwija się w niesamowitym tempie, a to może wypalić” – słyszymy, gdy twórcy wprowadzają nas do Łódzkiej Kliniki Wypaleń. Przyjmuje w niej szalony naukowiec i niekonwencjonalny terapeuta Doktor Krindż (Michał Lacheta) oraz transwestoidalna Siostra Rezyliencja (Jakub Kryształ). Ręce mają pełne roboty, bo też liczne znerwicowane indywidua zgłaszają się do tej instytucji z wołaniem o pomoc. My zaś przyglądamy się bliżej Darkowi (Sebastian Jasnoch), pracownikowi IT, facetowi w średnim wieku. Bohatera zastajemy w kompletnie psychotycznym stanie: z klawiaturą komputera zawieszoną u szyi, z opętanymi oczyma wlepionymi w ekran monitora. Ciągle i wiecznie w pracy, w kompulsywnym zarabianiu pieniędzy. Ostatnie życiowe soki wyciska z Darka demoniczna przełożona Laura z firmy Cyberheart (Paulina Nadel), sypie mu się związek z przedszkolanką Honią (Aleksandra Bogulewska), na który cieniem kładzie się incelstwo naszego bohatera (mimowolny celibat reprezentuje pacynka Incelmana, brawurowo animowana przez Jasnocha). To gruba i nieco nawet szokująca karykatura współczesnego, zawodowo wypalonego nerda-pracoholika. Mało powiedziane: odchodzącego od zmysłów. Darkowi osaczające asapy, dedlajny i fakapy, zdają się wysysać duszę.

Spektakl, jak głosi tytuł, jest komedią nie tylko pracoholiczną, ale i romantyczną, toteż w tym kierunku szybko zdąża przemiana bohatera – ale ścieżkami dość nieoczywistymi. Jakimś cudem udaje się tu po drodze wpleść wątek pojawiającego się z nagła Zbyszka Cybulskiego, popularnego amanta, który porzucił studencki teatrzyk „Bim Bom” (jego nazwę Walczak udatnie kojarzy ze słowem „bimbać”, czyli nie robić nic), by zrobić karierę filmową i wpaść pod pociąg jadąc na plan, czyli… do pracy. Ale prawdziwa fabularna przewrotka ma miejsce, gdy Darek oddelegowany zostaje przez Laurę, by zrealizować szczególny projekt: stworzyć aplikację randkową Empaton. Skuszony wizją nowego startu, porzuca incelską niedolę, odzyskuje Honię, mamiąc ją wizją nowego życia w służbowym apartamencie w Łodzi i poczęciem potomstwa. Ale tu wartka już i tak jazda Walczaka niespodziewanie skręca w dystopijną przypowieść science fiction: aplikacja Empaton zyskuje własną świadomość, zaczyna się uczyć, ale i ewoluuje do człekokształtnej formy (świetne formalne aktorstwo Jakuba Kryształa w podwójnej roli). Maszyna sprawnie manipuluje ludźmi, próbując zapłodnić i poślubić Honię, w końcu roztacza wizję przejęcia władzy nad emocjami tak dalece, że… unieważniłaby cały świat teatru z dramatopisarzami i aktorami. Nawiązujące do filmowego ekspresjonizmu kostiumy i scenografia zyskują nagle przewrotny sens, a dramatyczna relacja maszyny i jej twórcy przypomina o Metropolis, Łowcy androidów i innych Terminatorach (ten ostatni obraz zostaje nawet pysznie zacytowany). Prawdę mówi główna piosenka spektaklu: jest to komedia także „postmodernistyczna”.

W spektaklu, jak widać, mnóstwo jest „walczakizmów”, szalonych chwytów fabularnych i językowych, dla niektórych (ale niekoniecznie przecież dla łódzkiej widowni) opatrzonych i osłuchanych choćby w tasiemcowym Pożarze w burdelu. Na małej scenie Powszechnego charakterystyczny styl komedii Walczaka ożywa jednak w wyjątkowo intensywnym i błyskotliwym wykonaniu pięcioosobowej zaledwie obsady, która na ogół bezbłędnie „dowozi” wartkie dialogi i ogniste puenty, piętrowe gry słów oraz celne mikrocharakterystyki osób i zdarzeń, z którymi można nieraz na ulotną sekundę poczuć nić utożsamienia. Aktorzy Powszechnego naprawdę dobrze radzą sobie z gwałtownie rwaną, kilkukrotnie na głowie stawianą fabułą Walczaka. Opowiadana historia trzyma tempo, zaskakuje woltami, i daje dreszcz ekscytacji: co teraz? co dalej?

A jednak Walczak zostawia łódzką widownię w osobliwym pomieszaniu emocji – śpiewali nam tu i tańczyli jak opętani, jak w rasowej rewii, lalki animowali, show było momentami histerycznie śmieszne i pełne blasku, ale jednocześnie uwierające jakieś. „Pracoholizm” i „wypalenie” to dzisiaj już nie są niszowe słowa, większość z nas w taki czy inny sposób umie świadomie przyłożyć te kategorie do życia swojego lub kogoś z własnego otoczenia. Dziwna w końcu to komedia o spotkaniu człowieka i technologii. Człowieka wyrzekającego się człowieczeństwa, by zbudować wirtualnego sobowtóra, swój awatar, który ma przeżyć za niego życie i za niego kochać, gdy żyć i kochać sam nie ma czasu. Współczesne doświadczenie wpisane jest tu w pejzażyk tekstów kultury wyrażających lęk przed postępem technologicznym, ale dotyka się tu także jakiejś prawdy o życiu w późnokapitalistycznym kołowrocie. O poświęcaniu zdrowia psychicznego zajęciom, którym poświęcać się nie chcemy, o szukaniu ratunku i wytchnienia w rozmaitych aplikacjach od zaspakajania głodu, relacji, pożądania, od kontaktu ze sztuką, od wszystkiego. Twórcy na szczęście nie moralizują: „odłóż telefon i ciesz się życiem”. Dają za to roztańczoną, rozśpiewaną i zabieganą komedię, która chwyta problem i (może dla niektórych) ma oczyszczającą jakość – a to już nie byle co. Teraz tylko przedrzeć się przez zasieki na Legionów i rano znowu do biura. Kto wie, może z jakąś jasną refleksją nad własnym życiem?

***

Michał Walczak BIM-BOM-BOOM, PRACOHOLICZNA KOMEDIA ROMANTYCZNA. Reżyseria: Michał Walczak, scenografia i kostiumy: Agata Stanula, muzyka: Andrzej Izdebski, choreografia: Alisa Makarenko, wideo: Sebastian Jasnoch. Prapremiera w Teatrze Powszechnym w Łodzi 5 stycznia 2024.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne