Angielski "Spectator" to najstarsze pismo świata do dziś się ukazujące. Są i wychodzą od XIX wieku, od pierwszej jego połowy. W środku epidemii wypuścili numer o numerze dziesięć tysi (słownie: 10.000). Pismo jest najstarsze, a przy tym, niestety, jest konserwatywne, prepostkolonialne. Bulę co miesiąc te 50 zł, czyli 10 funtów, by sobie poczytać, jak się śmieją z "przebudzonych", tzn. z woke culture, tzn. z internetowych apostołów prawdy. Jest to moja gilti pleża niczym oglądanie miłości cielesnej w sieci - pisze Maciej Stroiński.
Chciałbym przy okazji wygłosić samokrytykę. Już nie myślę tak jak kiedyś. Dałem sobie wytłumaczyć, że niezgoda z towarzystwem do niczego nie prowadzi. Dalej czytam "Spectatora", lecz się nie zaciągam. Poglądy niezgodne z prawdą, to znaczy z Zeitgeistem, powinny nie tyle zostać zakazane, ile same się odwołać, same zobaczyć własne nieistnienie. W najnowszych numerze z 13 czerwca ich dawny recenzent do spraw teatralnych pisze o teatrze. William Cook, "This crisis could be the catalyst for a golden age of British theatre" ("Od ubytku głowa nie boli"). Cookowi nie szkoda przedstawień we wnętrzu, robionych na scenie typu pudełkowej, bo uważa, że jest wyjście. To znaczy dosłownie - wyjście. Jeśli nie macie teatru, wyjdźcie na ulicę (zob. Rubin w Bydzi). Idźcie tam, gdzie wasze miejsce, czyli pod latarnię. Jego skromnym zdaniem angielskiego ekskrytyka wszystkie przedstawienia da się zrobić na outdoorze. Jako przykład daje wersję "Wiśniowego sadu" wys